Autor |
Wiadomość |
Corran |
Wysłany: Czw 19:00, 08 Sty 2015 Temat postu: |
|
Od momentu wejścia do 'Baru' Sierżant Yage miała wrażenie, że przekraczając jego próg przeniosła się do jakiejś alternatywnej rzeczywistości, w której Coruscant to swego rodzaju resort wypoczynkowy dla zmordowanych wojną Jedi, a zadaniem CSB jest stworzyć tym turystom jak najlepsze warunki pobytu. Łowcy z kolei pełnili rolę obsługi hotelowej. Wszystko na to wskazywało od momentu gdy Sunrider rozkazał swoim komandosom spocząć, po czym z otwartymi ramionami ruszył na spotkanie swym znajomym nieznajomym. Najpierw agent serdecznie przywitał się z Kel Dorem i jego ludzką towarzyszką, następnie zamówił alkoholowe drinki z parasolkami i 'takimi śmiesznymi słomkami do picia', po czym ujął ich przyjacielską pogawędką o starych, dobrych czasach. Na zdziwione spojrzenia komandosów i płynące od nich zapytania o celowość takiego postępowania zareagował w dość nieoczekiwany sposób: Kazał im 'Wynosić się i nie przeszkadzać!'. Co innego mogli począć? Rozkaz to rozkaz, czy to się podoba czy nie. Są jednak tacy żołnierze, którzy mimo długich lat służby w wojsku nie utracili umiejętności samodzielnego myślenia. Kimś takim była właśnie Sierżant Yage - dowódca 104-tego oddziału szybkiego reagowania CSB. Kompletnie zbita z tropu otrzymanym rozkazem wyszła posłusznie na ulicę przed lokalem. Przez chwilę wydawało się jej, że doświadcza jakichś halucynacji wywołanych zmyślną sztuczką umysłową. Wiedziała jednak, że takie sztuczki działają tylko na słabe umysły, a ona i jej żołnierze wielokrotnie przezwyciężali techniki Mocy stosowane przez groźniejszych przeciwników, więc to czego doświadczała było jak najbardziej realne. Nie mogąc pogodzić się z takim rozwojem sytuacji sięgnęła po holocomm i skontaktowała się z jedynym człowiekiem, który był w stanie zaradzić powstającemu kryzysowi. Ku jej wielkiemu zdziwieniu nawet głównodowodzący CSB zawiódł ją w tej kwestii...
Błękitna sylwetka kapitana Enadiza migotała nerwowo w powietrzu, podczas gdy dowódcy 104-tego oddziału szybkiego reagowania CSB puszczały wszystkie nerwy. Na ulicy przed 'Barem u Pafiego', zakuta w pancerz kobieta prowadziła ożywioną dyskusję ze swoim holocommem, ani na chwilę nie spuszczając głosu z tonu. Nie zwracając uwagi na otoczenie gestykulowała uzbrojoną w karabin ręką przy akcentowaniu swoich racji. Jej podwładni zgromadzili się przy niej i przysłuchiwali się w milczeniu tej wymianie poglądów, oczekując cierpliwie na rozwój wydarzeń. Cała akcja przechwycenia infiltratorów Jedi trwała póki co w zawieszeniu.
- Zapominacie się, sierżancie Yage. - upominał ją miniaturowy Enadiz. Nawet w tej skali dało się wyczuć jego niezłomny spokój. - Agent Sunrider dowodzi tą operacją, i to on wraz z Agentem Shaor decyduje o jej przebiegu. Jeśli metody działania łowców wydają wam się niecodzienne, to radzę to skonsultować z nimi.
Metalowa obudowa holoprojektora zatrzeszczała w żelaznym uścisku Sierżanta. - Niecodzienne? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Uważa Sir, że przyjacielska pogawędka nad szklanką soku z Jumy zalicza się do 'niecodziennych metod' rozprawiania się z Jedi?
- Uważam, że nie do Was należy obowiązek decydowania o tym, co jest słuszne w danej sytuacji, Sierżancie. - oświadczył Enadiz. - Ostatni raz przywołuję was do porządku. Ostrzegam, że moja cierpliwość też ma swoje granice i radzę jej nie nadużywać. Agent Sunrider wciąż dowodzi tą operacją. Niezwłocznie zastosujcie się do jego rozkazów.
Yage oddychała głośno, na próżno usiłując stłumić trawiący jej wnętrzności gniew. Tego było już dla niej za wiele. Głównodowodzący coruscańskiej służby bezpieczeństwa jawnie zezwalał swojemu łowcy na kolaboracje z przeklętymi terrorystami. Ponadto zabraniał swoim lojalnym żołnierzom podjęcia jakichkolwiek akcji mających na celu zatrzymać ten zdradziecki proceder. Sytuacja na Coruscant powoli wymykała się spod kontroli i Yage była gotowa podjąć działania mające na celu zaprowadzić należyty porządek, jeśli Kapitan zaraz nie zmieni swojego stanowiska... lub nie zostanie z niego usunięty...
Każdy członek 104-tego był doświadczonym w boju weteranem wojny i doskonale rozumiał, że poprzez przygotowanie i dyscyplinę żołnierz stawał się panem swojego losu. Yage wpajała im tę maxymę przez całą drogę prowadzącą przez piekło wojny i z powrotem. Towarzyszący jej obecnie oddział składał się z tych żołnierzy, którzy przetrwali tę podróż i pozostali wierni ideałom Republiki. Ideałom, za które przelewali krew i za które poświęcali swoje życia. Razem dysponowali siłą, determinacją i doświadczeniem, z którymi nawet Mistrzowie Jedi musieli się liczyć. Zatem jakie wyzwanie może dla nich stanowić ta roześmiana zgraja wykolejeńców w barze? Jaka pokrętna logika miałaby ich powstrzymać przed zrobieniem tego, co podpowiadał im zdrowy rozsądek? Usłuchanie rozkazu kapitana i powierzenie losów stolicy jakiemuś naćpanemu łowcy od siedmiu boleści narażało na szwank wszystko to, co 104-ty wywalczył dla swej ojczyzny przez ostatnie lata. Rozkaz kapitana CSB był dla nich po prostu nie do przyjęcia, i sierżant dobrze to rozumiała.
Yage rzuciła karabin o chodnik i jedną ręką zerwała z głowy kask, ujawniając swoją twarz rozmówcy. Jej szmaragdowe oczy wypełniał ogień, a krótkie onyxowe włosy falowały niczym płomień targany wiatrem. Twarz dyskretnie poznaczona zmarszczkami i drobnymi bliznami, lecz mimo to sierżant wciąż wyglądała młodo jak na swój wiek.
- Pieprzę twoje rozkazy, Enadiz! - warknęła, zwiększając nacisk na urządzenie w lewej dłoni. Metal ponownie zatrzeszczał, a obraz kapitana z każdą chwilą stawał się coraz mniej wyraźny. - Twój pupilek urządza sobie gadu-gadu z cholernymi terrorystami, a ty każesz mnie i moim ludziom siedzieć na tyłkach i grzecznie czekać?! Na co?! Do reszty rozum ci odjęło?! - Yage sprawiała wrażenie jakby miała ochotę zakrzyczeć hologram na śmierć. Kilku komandosów odruchowo wycofało się poza zasięg jej ramion, na wypadek gdyby sierżant zapragnęła wyładować swój srogi gniew na którymś z nich. - Od zawsze miałeś do niego słabość, ty chory popaprańcu! Ale przegięła się pała goryczy! Teraz, gdy wróg stanął u naszych bram ty wysyłasz tego... ćpuna... do walki z nim?! Nie o takie Coruscant walczyłam!!! - Jej oczy zaszkliły się od łez, a przez ściśnięte gardło ciężko było wydobyć kolejne słowa pełne gniewu i żalu. Czuła się zdradzona przez swojego kapitana, któremu loyalnie służyła wraz ze swoim oddziałem przez tyle lat... i jednocześnie była niemożliwie wqrwiona na mężczyznę, który był jej zdaniem odpowiedzialny za tę chorą sytuację. Chędożonego łowcę, który nieświadomy przerażających konsekwencji swoich czynów bawił się najlepsze, sącząc przy tym sok z Jumy. Sunrider. Na myśl o nim jej lewa ręka automatycznie zacisnęła się w pięść, tym samym krusząc holocomm w drobny mak. Zapadła cisza. I tak nie miała już słów dla Enadiza. Kapitan i jego łowca zawiedli swoje miasto, a Yage nie miała zamiaru stać grzecznie z boku i patrzeć jak ich kolejne idiotyczne decyzje doprowadzają Coruscant do upadku.
Podniosła oczy na panoramę miasta, szukając gniewnym wzrokiem odległego wieżowca CSB. Nie pozwolę wam na to! Na chodnik posypały się fragmenty zmasakrowanego holoprojektora, uwolnione po tym jak kobieta wypuściła je z zaciśniętej do tej pory pięści. Sierżant mogła wreszcie wyciszyć swój gniew, by skupić się na nowym zadaniu, które miała przed sobą. W milczeniu chwyciła oburącz za kask i ponownie zakryła nim swoje oblicze. Jeden z jej podkomendnych sięgnął po porzucony karabin i wręczył go jej bez słowa. Yage skinęła mu na podziękowanie, gdyż w ten sposób komandos dał jej do zrozumienia, że sierżant może liczyć na wsparcie swoich ludzi.
- Łowcy... nie potrzebujemy tego ścierwa! - oznajmiła.
- Tak jest, sir! - potwierdził żołnierz, sygnalizując gotowość do akcji. Reszta oddziału podążyła za jego przykładem stając w szeregu. Sierżant odwróciła się do swoich ludzi. Jej twarz skrywał hełm, ale przebijająca się z niej aura silnych emocji dawała jasno do zrozumienia, że Sierżant jest szalenie zdeterminowana dopiąć swego. - Wchodzimy tam na pełnej qrwie i nie bierzemy żadnych jeńców! - oświadczyła - Zrozumiano?! W odpowiedzi komandosi unieśli entuzjastycznie karabiny ku niebu, krzycząc raźno 'Oorah!'. Yage odbezpieczyła swoją broń zdecydowanym ruchem i rzuciła wyzywająco: - Posprzątajmy ten burdel! Następnie stanęła na czele swojego oddziału i poprowadziła ich ku przeznaczeniu...
=====
CODEX
=====
- Gunn Yage
- Sok z Jumy
- Holocomm
- Komandos
- Karabin Szturmowy
|
|
|
Tőshirő |
Wysłany: Nie 14:42, 07 Gru 2014 Temat postu: |
|
Dźwięk cichego stuknięcia o stół dwóch niewielkich, czystych szklanek rozniósł się echem po zajętej przez Kel Dora i młodą kobietę loży, ulokowanej w rogu pomieszczenia. Kel Dor wyjął wyglądającą na wciąż dobrze schłodzoną flaszkę, z torby, którą skrywał pod długim, beżowym płaszczem.
- Panie pierwsze! Mów proszę, dokąd nalewać - Tőshirő trzymał już butelkę nad szklanką, znajdującą się bliżej białowłosej Ithery. Młoda Jedi rozglądała się po Barze u Pafiego z odrazą i siedziała, trzymając ręce skrzyżowane i nogę założoną na nogę. Z butelki zaczęła lać się strumieniem złota, płynna substancja, przypominającej znany w galaktyce Sok z Jumy.
- Już, starczy. - odwróciła się nagle i wzięła szklankę do ręki, wraz z jej zawartością. Po wzięciu ''łyka'', odstawiła ją z gracją. - Mam złe przeczucia Mistrzu.
- Hmh? - Kel Dor w tym czasie wyjmował z torby coś co przypominało słomkę, którą włożył do przezroczystego naczynia wypełnionego sokiem. Jako Kel Dor - przedstawiciel rasy, która nie jest w stanie oddychać normalnym powietrzem, był zmuszony do noszenia specjalnej maski filtrującej, a dzięki urządzeniu słomce, mógł w ogóle pobierać substancje z danego naczynia, dostarczając je w ten sposób do dróg układu pokarmowego. Złota maska Mistrza Jedi odbiegała nieco od schematu standardowych masek. Różniła się przede wszystkim materiałem, z którego została wykonana, oraz technologia w niej zawarta, na przykład spożywania pokarmu.
- Tych przeczuć zaczęłam nabierać jeszcze przed lądowaniem na planecie. - Ithera kontynuowała - I wiem, że Ty też to czujesz Mistrzu.
Po wzięciu kilku łyków napoju, Tőshirő ze spokojem odstawił szklankę z powrotem na stół.
- Nie da się temu zaprzeczyć. - Wraz z zanikającą radością w tonie Kel Dor'a, atmosfera dookoła stała się poważniejsza. - Ewidentnie coś tu jest nie tak. A nawet powiedziałbym, że śmierdzi tu tym ''czymś nie tak'' na parseki. Prawdą jest, że Coruscant i kilka innych światów, na przykład Tatooine, było jeszcze do nie dawna pogrążonych w wielkiej wojnie. Ostatnia, największa zakończyła się około dziesięć lat temu..
- Pamiętam ją jeszcze.. - Ithera spuściła głowę lekko w dół - miała wtedy około trzynastu lat.. Ale w szeregach Obrońców i Rycerzy Honoru, mogłam spokojnie żyć..
- Ale ten świat nie.. - Tőshirő zaczął spoglądać na pozostałą część baru, zalewając się ponownie we wspomnieniach - Coruscant, moja droga, zawsze niemal było pogrążone w wojnie, zwłaszcza terytoria po za Galactic City. Zawsze było tam dość niebezpiecznie, chociażby ze względu na to, że tam najczęściej było pola bitwy. Do tego można dodać najbardziej okrutne gangi. Tam zawsze panowała bieda i ubóstwo, mało kto zapuszczał się w tamte rejony.. nawet my, jak zwykle nieustraszeni Jedi. - Młoda Jedi słuchała uważnie, wpatrując swe białe ślepia w Kel Dor'a, podczas gdy ten zaciął się w myślach na kilka sekund. Zapanowała krótka cisza. - Ale jak mówiłem, Coruscant nie było jedynym systemem, na którym panowały nieustanne walki. Zonju V, Korriban, pustynna Tatooine.. zwłaszcza Tatooine. Kilka lat walki o jakąś głupią maszynę, w bezsensownej wojnie. - Ithera przysłuchiwała się uważnie, z zaciekawieniem każdemu słowu. Tőshirő spojrzał na nią ponownie. - Nie mieliśmy chyba dotąd za bardzo okazji do rozmowy na ten temat, ani o celach naszej podróży tutaj, prawda? - Kobieta w odpowiedzi pokiwała jedynie głową, przecząco.
- Kel Dor lekko przytaknął. - Kiedy pracowałem w laboratorium, jeszcze na Corelli, dostałem wiadomość od jednego z senatorów republiki, który chyba już od jakiegoś czasu, zajmuje wyższe stanowisko.. - Pana Donalda Kła, którego wraz z kolegami przezywaliśmy ''Tusken''. Prosił o mój powrót i jak najszybsze spotkanie w Senacie. Ze względu na kwestie bezpieczeństwa, więcej szczegółów w tej wiadomości nie zawarł. Zacząłem troszkę badać obecną sytuację na Coruscant, ale nie znalazłem niestety więcej interesujących informacji, tak jakby nic się nie zmieniło..
- Ale zmieniło się sporo.. - przerwała nagle Ithera.
- Oj tak. Chociażby to że, nigdy dotąd nie widziałem na tych ulicach tak regularnych patroli. Propaganda polityczna wszędzie gdzie się nie spojrzy, tego też nie odczuwam jako dobry znak. Nie wiem jeszcze co, lub kto jest przyczyną takich działań na ulicach, ale wyraźnie czuć coś poważniejszego.. - Urwał tutaj na krótką chwilę. - ..I mam przeczucie, że dla nas zwłaszcza jest to niekorzystne.
- Wszyscy mundurowi ociekali strachem. - Dodała Jedi. - Za każdym razem jak tylko koło nich przechodziliśmy, byli gotowi do strzału.
- Wiem, też to wyczułem.. - Tőshirő zniżał ton z każdym wypowiadanym słowem. Ithera, dla której sprawa okazała się całkowitą nowością, zmarszczyła brwi, dokładnie analizując w głowie każde wypowiedzenie jej Mistrza.
- Co to może oznaczać..? - wzrok Kel Dor'a zawisł gdzieś w punkcie, za Itherą.
- Że należy w każdej chwili być gotowym i spodziewać się ataku wroga. - Westchnął. - Naszą misją.. - ciągnął w podsumowaniu - .. będzie dowiedzieć się o co tu chodzi. Zdobędziemy informacje na temat aktualnych wydarzeń, a potem osobiście udamy się do senatu.
Itherze średnio podobały się ostatnie słowa. Biorąc pod uwagę wszystkie te wątpliwości, możliwość pułapki nie mogła być wykluczona.
- Doobrzeee, aaa skąd mamy zamiar wziąć informacje? - Pytała, będąc trochę nie pewna ogółu, jakim okryty był plan Kel Dor'a.
- Aa.. to można pobrać z wielu źródeł.. chociażby stąd - Powędrował wzrokiem po całym pomieszczeniu baru. W innych zakątkach lokalu spokojnie można było znaleźć kilku rzezimieszków, uprawiających karciany hazard, kilka nieprzytomnych pijaczyn, lub zmierzających ku stanu całkowitego upicia. Ithera jedynie uniosła lekko brwi w odpowiedzi.
- Ale najpierw krótka inspekcja.
Mistrz Jedi wyjął z ekwipunku niewielkich rozmiarów urządzenie, budową przypominające wykonane w niespotykany sposób szkło powiększające. Wzdłuż obramowania ''soczewki'' krążyło tysiące niebieskich kresek, łączących się ze sobą w punktach, razem konstruując wzory jakby labiryntu. Kel Dor przymocował sobie to urządzenie do prawego oka, po czym zaczął wyjmować kolejne urządzenia, lub narzędzia, stylem wykonania pasujące do soczewki. Wziął jedno z narzędzi i zaczął majstrować coś przy niewielkiej, sześciennej kostce. Chwilę później owa kostka uniosła się lekko w powietrzu, ulokowała się gdzieś na środku odległości między dwójką przybyszy, a następnie wystrzeliła z jednego ze swoich okrągłych otworów biały promień, dookoła którego wirowała energia w postaci tysiąca kwadratów, różnej wielkości. Przed Kel Dorem zmaterializowały się, z wystrzelonej energii dwa panele, różnych kolorów: pomarańczowy i fioletowy. Każdy z nich był pokryty tymi samymi wzorami, co urządzenie ''soczewka''. Tőshirő wziął do ręki kolejne, przypominające wielką igłę urządzenie, którym coś majstrował w zmaterializowanych panelach. Z perspektywy Ithery, można było dostrzec niewielki rozbłysk niebieskich neonów, gdzieś w rękawie Mistrza Jedi.
- Wszystkie informacje gromadzą się w niebieskim oktagonie.. - Wypowiedział cicho, a chwilę potem lewitująca kostka zaprzestała wystrzału promienia, powodując tym samym zniknięcie dwóch paneli. - Z moimi wszystko w porządku. Mogę przejrzeć Twój digitizer, Ithero?
Ithera wyjęła wówczas ze swojego ekwipunku identyczną, sześcienną kostkę. Kel Dor wówczas powtórzył każdą, wykonaną poprzednio czynność.
- Ithero.. - zaczął oznajmiać Tőshirő - niestety, nastąpiła ewolucja w zielonego perpendicular'a
Towarzyszka popatrzyła na niego, marszcząc brwi, a jej twarz wyrażała coś w stylu ''nie kpij sobie ze mnie..''
- Żartowałem. - odparł ze szczyptą rozbawienia w głosie. - purpurowy parallel bez większych zmian.
Całą tę scenerię obserwowała grupka bandytów, rasy ludzkiej, zajmujących miejsce po drugiej stronie baru. Byli wyraźnie zainteresowani wszystkim, co działo się przy stoliku dwójki towarzyszy. Dopili szybko, jednocześnie swoje napitki, odbijające się po ich brzuchach przez kolejne pięć minut, wstali i powolnym, trochę pijanym krokiem ruszyli. Tőshirő akurat był zajęty majstrowaniem przy czarnych, pobłyskujących paskami niebieskiego neonu mankietach, które stanowiły jedyną widoczną część uzbrojenia, gdy grupka podeszła do celu. Ithera czuła się nie swojo, mając na sobie ich chciwy wzrok, przepełniony pożądaniem.
- Witaj paniushiuu.. - przemówił do kobiety, ignorując przy tym Kel Dora, lekko pijanym tonem, leader, rosły, masywny, wyraźnie dominujący nad pozostałymi członkami grupy. Pozostali w zestawieniu z nim, wypadali krucho. - pozwolisz, że się doshhiądę, masz ładne oczy. Napijeesh się czegośh? - Usiadł koło Ithery, rozsiadając się jak król. Pozostali bandyci otoczyli lożę, obserwując z ubawem rozwój wydarzeń. Ithera w tym momencie odwróciła wzrok, zasłaniając oczy białym kosmykiem włosów. Nadzwyczajna brzydota, odór i brak kultury, stanowiły idealną okazję, żeby zaistniała sytuacja zaczęła przyprawiać ją o mdłości. Póki co jednak siedziała spokojnie, nie okazując emocji. Kel Dor podniósł wzrok, badając obecne zdarzenia. Natychmiast wyczuł, że samo jego spojrzenie już stało się powodem do niepokoju i kpin.
- Nie, dziękuję. - Odparła zimno. Dookoła loży rozbrzmiały szydercze śmiechy. Leader, mimo odmowy, postanowił kontynuować.
- Piliście sok z jumy.. toż to słabe w porównaniu z rancorem! to dopiero jest wóda! - Zapanowała chwilowo cisza. Ani Kel Dor, ani Ithera póki co nie odzywali się słowem. - Nie żheby cośh, paaniuushiuuu, ale ten niewolnik - gangster wskazał na Kel Dor'a - ..raczej długo tu nie wydoi..
- I raczej dużo za niego nie dadzą, Lay.. - przemówił jeden z bandytów
- Trochę kredytów powinno wpaść.. No, ale ciekawe przchynajmniej ma zabawki.. może kogoś to nawet zabawi. - wziął do ręki jedno z urządzeń, dość podłużne, o gładkich końcach. - Dla przykłhadu.. czo to? Jak mocno to wibruujee? Patrząc na Twój humor paniuusiuu chyba zbyt często tego nie użhywasz.. szkoda.. - Dookoła loży ponownie rozbrzmiały szydercze śmiechy, zaś w środku niej zapanowała cisza. Tym razem to Kel Dor podniósł głos.
- Wiesz co, akurat to odłożyłbym na miejsce. Tutaj, na stolik. - Wskazał palcem. - i radzę jak najszybciej.
Cała uwaga przeniosła się tym razem na Tőshirő. Lay spojrzał na niego przenikliwym, pełnym wrogości i nienawiści wzrokiem, zaś na twarzy Ithery zaczął malować się drobny uśmieszek.
- Co proszę? Powtórz no, bo chyba nie dosłyszałem tej paplaniny kosmity.. - odpowiedział bandyta, wyjmując blaster i kierując go w stronę Kel Dora. - no powtórz, nic nie warta gnido.
Tőshirő jedynie westchnął krótko w odpowiedzi, a zobaczywszy broń skierowaną w jego stronę, uniósł lekko rękę. Bandyta złapał się lekko za gardło, zaczynał się trochę krztusić, a po chwili przerodziło się to w duszenie, całkowicie obezwładniające. Pozostali natychmiast zareagowali, wyjmując własne blastery. Jeden z nich miał już coś wykrzyczeć i i oddać strzał, kiedy w ich kierunku została posłana niewielka fala mocy kinetycznej, lekko odpychająca oraz przewracająca wszystko w swoim ''polu rażenia''. Lay, uwolniony z uścisku, dobył ponownie broń, wymierzając w Kel Dor'a, ten zaś ponownie podniósł dłoń, mocą unieruchamiając całe ramię atakującego. Dodatkowo pod gardłem Leadera pojawiła się nagle cyjanowa klinga miecza świetlnego.
- Sugerowałabym jednak pozostać w takiej pozycji - wypowiedziała Ithera, tym razem rozpogodzonym głosem, dodając nieco uwodzącej melodii.
- Rozkaż swoim ludziom schować broń. - Kel Dor przemówił stanowczym, złowrogim tonem. - Obejdzie się wtedy bez niepotrzebnych ran.
Bandyci dookoła loży zaczęli się podnosić po zadanym ciosie, a potem zajmować pozycje, w gotowości do oddania strzału. Prawdopodobnie zaczęliby strzelać od razu, gdyby nie fakt, że ich Leader znalazł się w opałach, a dodatkowo po krótkiej demonstracji, nie mieli do końca pewności z czym właściwie się mierzyli. Lay, w oczach którego zaczął malować się strach, gestem nakazał wysłuchać polecenia. Wszyscy schowali oręż, łącznie z Itherą. Nie było już sensu trzymać dłużej miecza włączonego.
- Wspaniale. - kontynuował Tőshirő, dodając do wypowiedzi ironii - Ale podziwiam was z odwagę, mało kto w galaktyce staje naprzeciw nam, uzbrojony jedynie w blastery. A teraz, niech tylko któryś z was ruszy się ze swojej pozycji, a rozpruje mu brzuch.. i być może wezmę sobie organy do badań. Przejdę też od razu do rzeczy. Chciałbym zadać kilka pytań..
- Długo tu jesteś? - Wyrwał Lay ze swoim pytaniem.
- Ekhm.. powiedziałem, że to ja tu zadaję pytania. - Zaczął grymasić Kel Dor. - Ale niech będzie.. Od pół godziny, jeżeli chcesz wiedzieć.
Przepytywany w odpowiedzi podniósł brwi, ukazując zaskoczenie.
- No to zarazz zdechniesz i tak, jak każdy jedi.
- słucham? Co wyrażenie ''Jak każdy jedi'' ma znaczyć?
Leader był wyraźnie zaskoczony tym pytaniem i trochę rozbawiony jednocześnie.
- To znaczy, że zaraz zostaniesz skasowany, jak każde ścierwo z mocą. Nowy Rząd zaczął pozbywać się takich jak wy już dawno temu i raczej wszyscy poginęli. I nie ma możliwości ucieczki.
Dwójka towarzyszy zrobiła się wyraźnie zaniepokojona od tego momentu.
- Nowy Rząd..? Kto jest u władzy?
- Niejaki Jean Corvin-M'kke...
Tőshirő, słysząc to nazwisko, wziął głęboki wdech, kiwając głową, wyrażając tym samym dezaprobatę.
- Oczywiście.. To już dużo tłumaczy.. Co wiesz o Serum Alpha? - Nie ustawał w pytaniach.
- To jakieś.. lekarstwo na chorobę.. bodajże z tą całą waszą.. mocą związana.. można się poddać dobrowolnym szczepieniom i te bzdury.. Ale pewnie minie lada moment, a zaczną wstrzykiwać to gówno wszystkim na siłę.
Kel Dor zamyślił się na chwilę, analizując w głowie dokładnie każdą, wydobytą informację. Spróbował również otworzyć się na Moc, oraz na przeczucia, jakie go dręczyły. Zapanowała cisza. Kel Dor po chwili zaczął zaciskać pięści, okazując tym samym gniew. Ten widok zaniepokoił Itherę jeszcze bardziej.
- Dobrze.. - Kel Dor zaczął kiwać głową szaleńczo. - .. niech będzie.. - Podniósł głowę, zwracając się do bandytów. - W takim razie roznieście wszędzie wieść, że Jedi wrócili i biorą się za sprzątanie syfu, a Mistrz Tőshirő wraca do gry. A teraz wynocha, za nim potniemy was na kawałki.
Grupka rzezimieszków zmyła się z baru najszybciej jak tylko mogła. Tőshirő i Ithera analizowali całą sytuację. Nowe wiadomości całkowicie zaskoczyły Kel Dora. Nie spodziewał się, że główna przyczyna problemu będzie bezpośrednio powiązana z nim samym, oraz innymi Jedi. Ithera również zdawała sobie sprawę z powagi ich misji, lecz widok jej Mistrza, okazującego negatywne emocje gniewu, nie były dla niej specjalnie przyjemnym widokiem.
- Mogliśmy jeszcze popytać o kilka spraw.. - Melodyjny głos Ithery ponownie rozbrzmiał po loży.
- Wątpię. Nie było niczego więcej, co on mógłby mi przekazać.
- Jeżeli eliminacje Jedi, są czymś na porządku dziennym, jak myślisz Mistrzu, kiedy powinniśmy spodziewać się ataku?
Kel Dor zaczął chować cały sprzęt z powrotem do ekwipunku, za wyjątkiem szklanek i jeszcze do połowy pustej butelki. Nalał sobie i Itherze do szklanki, po czym opróżnił ją za jednym zamachem.
- Już po nas lecą.. - odpowiedział krótko.. - jesteśmy obserwowani praktycznie od początku naszego pobytu tutaj, wiedzą dokąd zmierzaliśmy. Nie mogli zaatakować na ulicy, bo mimo wszystko byłoby to zbyt ryzykowne. Moglibyśmy łatwo uciec, a to utrudniłoby im poszukiwania, dlatego od razu wysyłają większy kaliber. W sumie.. mądrze..
- Chcesz powiedzieć, że lecą konkretnie tutaj? Skąd to wiesz?
- Czuję to bardzo wyraźnie. Tak właściwie, to można by rzec, że już tu są. - Tőshirő podniósł łeb, spoglądając Itherze prosto w oczy. - Bądź gotowa.. i dopij, póki masz okazję.
Ithera w odpowiedzi pokiwała jedynie głową. Wkrótce potem i w nią trzasnęły złe przeczucia. Wzięła szklankę i opróżniła ją. Kel Dor spuścił na chwilę łeb, recytując pod maską słowa, które ledwo można było usłyszeć.
- ''Nie ma emocji.. jest spokój.. Nie ma strachu..'' - w tym momencie podniósł głowę, biorąc głęboki oddech. - '' .. jest potęga!''
Kilka sekund później pojawiło się coś, niczym grom, który odrzucił drzwi wejściowe tak wielką siłą, że o mało co nie trafiły barmana.. swoją drogą.. dziwne, że go nie trafiły.. Do środka wpadł niewielki, dobrze uzbrojony oddział, który natychmiastowo zaczął podejmować akcję zabezpieczania baru. Razem z nimi wkroczył ktoś, wyjątkowo głośny, kto wyraźnie przewodził owym składem militarnym. Tőshirő nagle zamarł. Wyczuł coś na tyle piorunującego, że całkowicie go sparaliżowało.
- To nie możliwe.. - wypowiedział szeptem. Ithera siedziała, zachowując od początku jedną pozę, patrząc się na całą scenerię bez emocjonalnie. W końcu Kel Dor wstał, wyszedł z loży i ruszył powolnym krokiem w stronę "nowo przybyłego", unosząc lekko i uspokajająco dłonie do góry. - Spokojnie Panowie! Nie ma potrzeb do takich spin! Usiądźcie! Napijcie się czegoś..! Zapewne Pan Generał.. - spojrzał na dowódcę, z niewielkim rozbawieniem w głosie - .. zagotował wam ciężki dzień..! - ze zwykłego, niewinnego spojrzenia, przeszedł wręcz na przeszywanie wzrokiem.
____________________
================
IN PROGRESS
____________________
================ |
|
|
Corran |
Wysłany: Sob 17:02, 29 Lis 2014 Temat postu: |
|
Tuzin kanonierek CSB mknęło kluczem przez las szklanych wieżowców, skąpanych w promieniach południowego słońca Coruscant. Na każdym piętrze tego wielopoziomowego lasu mrowiły się pojazdy - tysiące śmigaczy, okrętów i transportowców każdej możliwej marki. W sercu Galactic City ruch na szlakach powietrznych był zawsze gęsty, nigdy nie ustawał i ani na chwilę nie zwalniał tępa. Jednakże jednostki CSB mogły swobodnie przemierzać niebo nad Coruscant bez żadnych ograniczeń, co znacznie ułatwiało pracę Sił Bezpieczeństwa poprzez skrócenie ilości czasu potrzebnego na dotarcie do celu. Obecnym celem był zaniedbany bar w okolicy ruin Świątyni Jedi. Wrażliwi na Moc intruzi skryli się tam przed wymiarem sprawiedliwości, lecz nie na długo. Dziesiątki zaprawionych w boju komandosów CSB dowodzonych przez dwójkę jeszcze groźniejszych Agentów - zwanych potocznie "Łowcami" - zamierzało im to dobitnie uzmysłowić.
Kanonierka Corrana leciała na czele szyku bojowego. Z jej pokładu agent obserwował panoramę miasta, w ciszy siedząc na skraju włazu. W ten sposób próbował oderwać się od myślenia o zbliżającej się z każdą chwilą konfrontacji z Mistrzem Jedi. Od zawsze miał pesymistyczne podejście w stosunku do swojej przyszłości, a na obecnym etapie swojego życia mógł z całą pewnością stwierdzić, że większość jego przewidywań się sprawdziło. Dumał więc nad swoją przeszłością, wspominając wydarzenia które doprowadziły go do obecnej sytuacji. Zawiódł swój klan, republikę i przyjaciół. Nie znaczył już nic, ale jego życie wciąż miało sens, dzięki wspaniałomyślności Kapitana CSB Enideniza Enadiza. Sunrider i Kapitan współpracowali już ze sobą w przeszłości, ale to ten pierwszy był wtedy zwierzchnikiem tego drugiego. Pod koniec wojny Jedi utracili swój dawny status i wpływy. Dawni obrońcy Republiki byli teraz uznawani za wrogów - potencjalnych terrorystów, których jedynym celem jest pogrążyć galaktykę w chaosie. Ze względu na dobre relacje z Corranem, znajomość struktur CSB, rozległą wiedzę nt. Jedi oraz palące pragnienie naprawienia swych błędów, Enadiz pozwolił byłemu wojownikowi wstąpić w szeregi nowo powstałej formacji do zwalczania zagrożenia ze strony "terrorystów".
Panowało obecnie powszechne przekonanie o tym, że to Jedi i im podobni odpowiadali za największe, najkrwawsze i najbardziej niszczycielskie w skutkach konflikty, jakie od niepamiętnych czasów nawiedzały galaktykę. W szczególności ostatnie 25.000 lat, od kiedy Zakon przejął pieczę nad Starą Republiką. Powodem tego przekonania ostatnia wojna między niezliczonymi frakcjami Jedi, powstałych w wyniku rewolucji z wykorzystaniem starożytnej technologii Rakatan. Ta wymarła tysiące lat temu, agresywna rasa obcych odkryła jak używać Mocy jako źródła zasilania dla swoich technologii. Bezlitośnie wykorzystali powstałe w ten sposób, przerażające twory do podporządkowania sobie - czyli zniewolenia - większości inteligentnych ras, tworząc tym samym tzw. "Nieskończone Imperium". Ci, którzy nie chcieli im służyć byli doszczętnie niszczeni. Wśród szczytowych osiągnięć tej cywilizacji były "Gwiezdne Kuźnie" - ogromne stacje kosmiczne zdolne do tworzenia niewyobrażalnych ilości narzędzi podboju dosłownie w oka mgnieniu. Całe floty okrętów wojennych czy niezliczone armie droidów - do ich konstrukcji wymagana była jedynie materia gwiezdna oraz energia Mocy.
Wykorzystywana głównie do tworzenia istot wrażliwych na Moc inteligentna maszyna zwana "Matką" stanowi kolejny przykład tego, jak zaawansowani byli Rakatanie. Poprzez manipulacje midichlorianami i genami istot organicznych, "Matka" wydała na światy dziesiątki nowych ras, w celu naprawienia zanikającej wśród Rakatan więzi z Mocą. Ta sama maszyna spełniła podobną rolę kilkadziesiąt lat wcześniej, licząc od dnia dzisiejszego. W roku 500 ABY na nowo zaprojektowana "Matka" wydała na światy we wszystkich zakątkach galaktyki miliardy przyszłych wojowników Jedi przynależących do skłóconych ze sobą Klanów. Corran był jednym z wielu jej "Synów" - nie urodził się, lecz został zaprojektowany i wyhodowany w bliżej nieokreślonym celu. Nie wiadomo kto dokonał przełomu w badaniu i rozwoju tej technologii, ani w jakim celu ją rozpowszechnił.
Rezultatem tego szaleństwa był wyścig zbrojeń na skalę galaktyczną. Każda, nawet najmniejsza frakcja chciała skorzystać z tej niepowtarzalnej okazji i stać się mocarstwem rywalizującym z Triumwiratem - ówczesną potęgą, w której rządy sprawowały na równych warunkach następujące stronnictwa: Zakon Jedi, Sojusz Galaktyczny oraz Imperium Fela. Wizja posiadania całej armii lojalnych, posługujących się Mocą żołnierzy była dla większości zbyt kusząca, by się jej oprzeć. Zakon miał jednak inne stanowisko w tej sprawie. Postrzegali technologię Rakatan i jej twory jako abominacje, które należy za wszelką cenę zniszczyć, ponieważ egzystowały w sprzeczności z wolą Mocy i tym samym przyczyniały się do zaburzania jej równowagi we wszechświecie. Za przykład podawali dzieje znanej postaci historycznej - Heretyka imieniem Revan, który kiedyś rzucił Starą Republikę i Zakon Jedi na kolana, wykorzystując potęgę jaką dawała jedna z odnalezionych przez niego Gwiezdnych Kuźni.
Sojusz Galaktyczny stanął po przeciwnej stronie barykady, argumentując potrzebę przyswojenia tej technologii dla bezpieczeństwa Triumwiratu - co bezpośrednio przekładało się na utrzymanie pokoju i dobrobytu w całej galaktyce. Rodzina królewska z Imperium Fela obrała neutralne stanowisko, by zapobiec nadciągającemu rozłamowi. Nastąpił okres niebezpiecznej w tych czasach stagnacji w Monarchii. Tymczasem bogate korporacje, mhroczni Jedi i organizacje przestępcze rosły w siłę, wyprzedzając technologicznie Monarchię o całkiem dosłownie przysłowiowe lata świetlne. Powstawały równie niebezpieczne kulty religijne, które czciły Rakatan niczym bogów, a ich dziedzictwo jako dar z samych niebios. Nie chcąc zostawać w tyle, dowódcy wojskowi Sojuszu dokonywali postępów w tej dziedzinie na własną rękę. Niestety nie udało im się tego utrzymać w tajemnicy przed Jedi, co pogorszyło i tak już napiętą sytuację polityczną. Kolejny konflikt na skalę galaktyczną był nieunikniony.
Wtedy też doszło do rozwiązania kwestii żydowskiej. Książe Fel III wraz z całą rodziną królewską został zamordowany przez nieznanych sprawców. Tron Imperium nie miał prawowitego dziedzica, a szlachta nie mogła dojść do porozumienia w sprawie podziału terytoriów. Każdy chciał zagarnąć dla siebie jak najwięcej. Nie trzeba było dużo czasu, aż Zakon i Sojusz skoczą sobie do gardeł, korzystając z zamieszania w Imperium. Zanim to nastąpiło, Jedi dokonali reformy na swoich terytoriach, wprowadzając ustrój Republiki z Najwyższym Kanclerzem, Jean'em Corvinem-M'kke jako zwierzchnikiem tego wielokulturowego, demokratycznego państwa. Człowiek ten był idealnym kandydatem na to stanowisko, gdyż podobnie jak Zakon Jedi - żywił głęboki uraz do wszelkiego, lewackiego ścierwa korzystającego z dziedzictwa Rakatan. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, masakrował rakatańskich lewaków bez litości, nie oszczędzając przy tym na środkach. To właśnie ten człowiek zarządził tzw. "Krucjaty" wymierzone w sąsiadujące z Republiką frakcje, których intensywny rozwój zakazanych technik stanowił zagrożenie dla bezpieczeństwa demokracji. Agresywna polityka Corvina-M'kke przysporzyła nowo narodzonej Republice wielu wrogów. Sojusz bezwzględnie wykorzystał ten fakt i wchłonął w swoje struktury wszystkie frakcje chętne do rozgromienia rządów Jedi. Mimo każdej, możliwej przewagi militarnej i technologicznej Sojuszu, Jedi zdołali jakimś cudem utrzymać kontrolę nad Coruscant i innymi ważnymi światami środka. Walcząc o przetrwanie, zarówno żołnierze jak i wojownicy republikańscy zdobywali się na heroiczne czyny i ogromne poświęcenia, czego nie dało się powiedzieć o liczniejszych, acz łaknących jedynie krwi i bogactw najeźdźcach.
Trwająca blisko pół wieku wojna dobiegła końca, gdy osaczeni i zdesperowani republikanie postanowili wbrew swoim przekonaniom użyć odrażającej technologii Rakatan do przechylenia szali zwycięstwa na swoją korzyść, w decydującej bitwie o Coruscant. Odnaleziony pod gorącymi piaskami pustyń Tatooine i wydarty ze smoczych szponów Klanu Kultu Krayta (KKK), rakatański Generator Pola Anty-Moc ocalił Republikę przed upadkiem. Wojownicy Nadziei pod wodzą Lidera Clouda wielce przyczynili się do zdobycia tego urządzenia dla Republiki. Sunrider spędził na tej przeklętej planecie ze swymi kompanami blisko 6 lat, walcząc zaciekle o każdy skrawek pustyni z pomiotami Sith i siłami Sojuszu.
Ta starożytna maszyna zasilana energią życiową istot silnie związanych z Mocą działała podobnie jak mechanizm obronny pochodzących z Myrkra zwierząt leśnych - ysalamirów.
By chronić się przed drapieżnikami, ysalamiry tworzyły wokół siebie nieprzeniknioną dla Mocy "bańkę". To sprawiało, że polujące na nie Vornskry nie mogły ich wyczuć, a przebywający w pobliżu Jedi tracili kontakt z Mocą. Rakatańska maszyna potęgowała ten efekt, a wygenerowane przez nią pole mogło - w zależności od poziomu naładowania energią życiową - objąć swym zasięgiem nawet całą planetę. Jean Corvin-M'kke zdecydował się poświęcić w tym celu setki tysięcy mieszkańców Coruscant, w tym także i swoich własnych Rycerzy Jedi. Pozbawione źródła zasilania okręty i machiny wojenne Sojuszu po prostu przestały działać. Ich wyposażeni we wspomagane Mocą pancerze żołnierze stali się praktycznie bezbronni, a wojownicy Jedi całkiem dosłownie postradali swoje zmysły. Nie mogli walczyć i nie mogli też nigdzie uciec. Przyparci do muru, przepełnieni żądzą zemsty obrońcy Republiki bezwględnie to wykorzystali, urządzając największą "rzeź niewiniątek" od czasów... wszechczasów.
Był rok 555 ABY. Bitwa o Coruscant miała miejsce ledwie 10 lat temu, choć Corran mógłby przysiąc, że od tamtej pory minęło conajmniej kilka eonów. Sojusz został rozbity, wrogie klany rozproszyły się, a pozbawione przywództwa frakcje zwróciły się przeciwko sobie nawzajem. W wyniszczonej wojną galaktyce zapanowała anarchia. Tętniące niegdyś życiem światy strawił ogień, a ich powierzchnie znaczyły zwęglone zwłoki istot, płonące wraki maszyn i dymiące ruiny budowli.
Jean Corvin-M'kke został uznany za zbawiciela narodu i najlepszego wodza jakiego Coruscant nosiła od niepamiętnych czasów wojny Batalionów Zhella z Taungami. Corvin mianował się Krulem na prośbę wdzięcznego mu za całokształt działalności narodu. Stawiano mu pomniki, pisano o nim książki i nauczano szacunku dla określanego mianem "Ojca" monarchy.
Człowiek ten po dziś dzień opiekował się swymi "dziećmi" i dzielił się z nimi swoją mądrością, czego dowodem liczne telebimy sunące leniwie nad ulicami miasta lub zawieszone na elewacjach strzelistych wieżowców. Łysiejący jegomość z siwym wąsem pod nosem i dobrodusznym spojrzeniem przemawiał właśnie do mieszkańców stolicy swym ciepłym, ojcowskim głosem:
- Republiko, gratuluję Ci. - rzekł dumnie. - Nareszcie pokój gości w sercach obywateli. Nareszcie wojna jest jedynie słowem, którego znaczenie jest nam obce. Nareszcie, jesteśmy jednością.
- Hmm, śmiem wątpić. - mruknął pod nosem Corran, spoglądając na niebo poprzecinane licznymi okrętami wojennymi Republiki.
Stalowo-szare sztylety płynęły po nieboskłonie w formacjach obronnych. Jeśli jakiś intruz ośmielił się zbliżyć na zasięg dział tych okrętów, ginął w płomieniach. Nikt z zewnątrz nie miał prawa pokalać swą lewacką obecnością bastionu porządku i demokracji. Zadająca kłam "jedności społeczeństwa" durastalowa konstrukcja widoczna na horyzoncie z każdego zakątka stolicy Coruscant tylko podkreślała niegościnność monarchii. Bogata i wpływowa elita odgrodziła się od reszty społeczeństwa Wielkim Murem okalającym całe Galactic City - wysoką na 60 metrów i szeroką na 30 metrów fortecą. Całe miasto najeżone było systemami obronnymi wszelkiego rodzaju i kalibru, spośród których wyróżniały się charakterystyczne kopuły "pylonów" - wyposażone w bogaty arsenał czujników, środków komunikacji i sensorów wieże strażnicze rozmieszczone w strategicznych miejscach tak, by pokrywały się swoim zasięgiem. Służyły głównie do monitorowania miasta i jego mieszkańców w poszukiwaniu niepożądanych nieprawidłowości. W tym zadaniu pomagały im regularne patrole CSB, sieć monitoringu oraz "oczy" - niewielkie, okrągłe droidy przeznaczone do wykrywania obiektów i istot wrażliwych na Moc. Wszystkie te elementy współpracowały ze sobą, nie dając intruzom najmniejszych szans na przedostanie się na teren Galactic City niezauważenie.
- A dzisiaj dowiaduję się, że po ulicach spacerują sobie Mistrz Jedi z Padawanem. - narzekał w myślach Corran - Do blastera z logiką!
- Republikanie, we krwi wszystkich istot czai się choroba. Jej objawem jest nienawiść. Jej objawem jest gniew. Jej objawem jest niezgoda. Jej objawem jest wojna. Tą chorobą jest Moc. - kontynuował swoją przemowę Ojciec Corvin zatroskanym tonem.
Tutaj Corran był skłonny zgodzić się z Krulem. Kulty Mocy toczyły ze sobą wojny na tle religijnym od dziesiątek tysięcy lat, a istnienie tych kultów było wolą Mocy. W dążeniu do osiągnięcia "równowagi" Moc niczym kapryśne bóstwo regularnie skazywało galaktykę na cierpienie poprzez kierowanie losami istot silnie z nią związanych. Te istoty miały realny wpływ na otaczającą ich rzeczywistość, a taki rodzaj władzy przeważnie wiązał się z przynależnością do którejś ze stron odwiecznego konfliktu między Światłem i Mrokiem.
Sunrider w czasie swojej kariery Jedi studiował każdy, możliwy aspekt Mocy w celu poznania odpowiedzi na dręczące go pytania. Poszukując prawdy dobrze zaznajomił się z historią galaktyki oraz tymi bardziej i mniej znanymi kultami Mocy. Dzisiaj znał już odpowiedzi na te pytania, lecz nie zdołał wyzbyć się całkiem wątpliwości co do swojego postępowania...
Czym jest prawdziwa równowaga? Czy rację mają Jedi, czy może Sithowie? Jak długo jeszcze ten konflikt będzie trwał? Co należy zrobić, by go zakończyć? Co jeśli galaktyka jest skazana na wieczne cierpienie?
Wiedział, że prawdziwa równowaga nie jest możliwa do osiągnięcia, ale wszyscy powinni wspólnie do niej dążyć - niewykonalne, gdyż w galaktyce żyje za wiele istot różnych ras, kultur i religii. Istoty te powstały z woli boskiej, katowskiej - Mocy - i są z nią nierozerwalnie związane, a zatem one również odgrywają nieświadomie swoje role w tej szalonej rozgrywce;
Uważał, że Jedi jak i Sithowie przedstawiali dwie, skrajne i nawzajem wykluczające się filozofie, a zatem żadne z nich nie miało racji i należało się ich wszystkich pozbyć dla dobra ogółu - niewykonalne, gdyż wolą Mocy jest istnienie tych dwóch kultów, uosabiających jej dwoistą naturę;
Był przekonany, że konflikt między światłem i mrokiem będzie trwał w nieskończoność w całym wszechświecie. Tego cyklu nie da się przerwać, gdyż wolą Mocy jest jego istnienie w celu odzyskania równowagi, która została przez ten konflikt zaburzona; Circular Logic FTW!
Przypuszczał, że jedyną metodą rozwiązania kwestii żydowskiej jest wyeliminowanie samej Mocy. Coś, czego pewna Lady Sith próbowała w przeszłości, lecz zawiodła, gdyż podchodziła do problemu od strony mistycznej. Zdaniem Corrana rozwiązanie leżało w nauce. Jak odkrył inny Sith - Darth Plagueis, każda żywa istota - czy to roślina, czy zwierzę - żyje dzięki obecnym w komórkach jej ciała Midichlorianom. Te endosymbionty wiążą istotę z Mocą, a ich obecność jest wymagana do podtrzymania jej życia. Liczba midichlorianów przypadająca na każdą komórkę ciała istoty różni się, lecz niezależnie od ich liczby całkowitej w organizmie - obniżenie ich ilości o połowę w każdym przypadku skutkuje zgonem. Nie można więc uśmiercić Mocy bez uśmiercania istot z nią związanych, a galaktyka tak długo będzie cierpiała, jak długo takie istoty istnieją.
Wyglądało na to, że jest to sytuacja bez wyjścia, jednakże...
- Lecz Republiko, gratuluję Ci, ponieważ istnieje lekarstwo na tę chorobę. I Wy, jako społeczeństwo, przyjęliście ten lek. Serum Alpha. - oznajmił z zachwytem Corvin Krul.
Pozbawienie sił Sojuszu możliwości korzystania z Mocy było jedyną nadzieją na przetrwanie dla Republiki. Generator Pola Anty-Moc był oczywistym rozwiązaniem tego problemu, ale nikt nie mógł zagwarantować, że maszyna trafi we właściwe ręce, a przy tym będzie w 100% sprawna i zadziała jak należy. Szukano więc alternatywy. Republikańscy naukowcy i mędrcy Jedi prowadzili intensywne badania nad midichlorianami, posiłkując się przy tym wiedzą zawartą w dziennikach Dartha Plagueisa - pierwszego Sitha, który studiował Moc z naukowego punktu widzenia, i odkrył jak można manipulować tymi organizmami. Z początku zadanie przerastało możliwości tej grupy, gdyż związani kodeksem i tradycją Jedi nie byli w stanie narzucić midichlorianom swojej woli. Moc nie pozostawała obojętna na ich wpływy, walczyła z nimi.
Tymczasem wojna zbliżała się do Coruscant, a rakatańska "super-broń" wciąż spoczywała pod piaskami Tatooine. Wiszące nad Jedi widmo unicestwienia Republiki wraz z ich Zakonem wymusiło na nich bardziej radykalne działania. Wyrzekli się przynależności do Jedi, odrzucili swój kodeks, i ukryci przed galaktyką w swym podziemnym kompleksie badawczym pod Coruscant, całkowicie poświęcili walce z wolą Mocy. Próby manipulowania życiem odciskały na badaczach swoje piętno, zmieniając ich w groteskowe potwory zarówno na ciele jak i umyśle, im bliżej byli stworzenia ultymatywnej broni biologicznej - "Wirusa Omega".
Owocem ich pracy były midichloriany zaprogramowane do zarażania organizmów żywych w celu przekształcenia innych midichlorianów w formy wirusa - "antychloriany". Zarażone organizmy ginęły w przeciągu kilku minut od iniekcji w wyniku utraty niezbędnej dla istnienia życia więzi z Mocą. "Omega" mógł być rozprowadzany w dowolny sposób, a jego efektywność wynosiła bezbłędne i bezlitosne 100% zarażonych w 100% przypadków. Raz uwolniony nie mógł zostać powstrzymany przed rozprzestrzenianiem się, bądź zneutralizowany konwencjonalnymi metodami. Jedynie jego twórcy byli w stanie go kontrolować...
Tysiące istot padło ofiarami okrutnych eksperymentów "Mistrzów Plagi", ale Republika otrzymała swoją szansę na przetrwanie. Niestety, nie stało się to za sprawą "Omegi".
Na kilka godzin przed uwolnieniem plagi, Wojownicy Nadziei rozprawili się z Kultem Krayta i pozyskali skrywany przez nich generator pola anty-Mocy, co bezpośrednio przełożyło się na ostateczne zwycięstwo Republiki nad Sojuszem. Twórcy wirusa wpadli w obłęd na wieść o tym, że osiągnięte ogromnymi poświęceniami dzieło ich życia okazało się zbędne. Czuli się zdradzeni przez Republikę, dla której tyle poświęcili, by ją ocalić. Nie chcąc zmarnować całego wysiłku i ofiary włożonych w ich pracę, zagrozili uwolnieniem "Omegi" na Coruscant.
Błyskawiczna interwencja połączonych sił Jedi i CSB pod wodzą Kapitana Enadiza i Corrana Sunridera zapobiegła ziszczeniu się złowieszczych gróźb "Mistrzów Plagi", którzy zostali pokonani i zabici, a ich twierdza rozciągająca się po całym podmieście w Galactic City - zamknięta i zabezpieczona. Udało się również zdobyć wczesną wersję ich plagi - ochrzczony mianem "Serum Alpha" wirus działał na podobnej zasadzie co "Omega", ale obecne w nim antychloriany były za słabe, by przekształcać midichloriany w swoje odpowiedniki, więc te pierwsze zaledwie tymczasowo "tłumiły" działanie tych drugich, tym samym ograniczając wpływ Mocy na losy istot zamieszkujących galaktykę. A to, zdaniem Corrana był krok we właściwym kierunku, zmierzającym do zakończenia odwiecznych Gwiezdnych Wojen.
Dzisiaj niemal każdy mieszkaniec Galactic City dobrowolnie poddawał się okresowym szczepieniom, by uchronić się przed zgubnym wpływem Mocy na swój los. Sytuacja miała się nieco inaczej poza Murem - tylko nieznaczny procent tamtejszej populacji przyjął owe serum, gdyż lud ten ze wszech miar nie ufał Kanclerzowi, i miał ku temu bardzo dobre powody...
- Teraz żyjemy w zgodzie ze sobą a podziały rasowe nie istnieją. Wojna się skończyła. Nienawiść jest jedynie wspomnieniem. Sami sobie jesteśmy własnym sumieniem, i to sumienie prowadzi nas do wyzbywania się i niszczenia wszystkiego, co może nas kusić do ponownej integracji z Mocą. - oświadczył, akcentując gniewnie kilka ostatnich słów.
Stolica Coruscant była wszystkim tym, co właśnie opisał Kanclerz. Utopijną wyspą, na której wszyscy żyli w zgodzie, dostatku i dobrobycie. Kilkuset milionowa populacja stolicy była zdominowana przez rodzaj ludzki oraz prawie-ludzki. Takie rasy jak Miraluka, Chissowie, Kiffarzy, Zeltroni czy Arkanianie zaliczali się do tej drugiej grupy, która pod względem biologicznym była niemal identyczna z rodzajem ludzkim. Dzięki temu dyskryminacja na tle rasowym nie istniała, a wszyscy mieli równe prawa i obowiązki. Galactic City lśniało blaskiem chwały i potęgi, niczym latarnia pośród mrocznych wód oceanu rozbijającego się falami o chroniące ją mury.
- Tak, "ocean mroku" to dobre określenie na Stare Miasto. - przytaknął w myślach Corran, wizualizując sobie przed oczami zabudowę i klimat zrujnowanych wojną dzielnic. Bombardowania orbitalne, spadające z orbity wraki okrętów wojennych, bitwy nad miastem i walki na ulicach zrównały ponad 90% zabudowy planety z ziemią - na ile to było możliwe w przypadku Coruscant, której najniższe poziomy nie miały kontaktu ze światłem słonecznym od tysięcy lat. Ponieważ terytorium Republiki zostało zredukowane do tej jednej planety, brakowało surowców i materiałów do odbudowy całego miasta, tudzież produkcji nowych okrętów i uzbrojenia. Z konieczności rozebrano na części większość budowli starówki, a pozyskany z nich materiał posłużył do odbudowy stolicy i wzniesienia wokół niej Fortecy-Muru.
Zwyczajni mieszkańcy i obywatele Coruscant zostali ograbieni ze wszystkiego, by zapewnić pokój i bezpieczeństwo ich "ukochanej" Republice. Od tamtej pory ich życie sprowadzało się do walki o przetrwanie każdego dnia, co czyniło tereny poza murem skrajnie niegościnnym miejscem, w którym na każdym rogu czyhała śmierć, gdyż jedynym prawem było tzw. "prawo dżungli". Zabijano się dosłownie o wszystko, w szczególności o towary deficytowe w postaci żywności i zapasów wody pitnej. By zwiększyć swoje szanse na przetrwanie, grupy mieszkańców organizowały się na różnych zasadach w gangi uliczne pokroju liczącego sobie około sześciu tysięcu członków "Czarnego Słońca", a na ich czele stali przeważnie zaprawieni w boju weterani wojenni zwani "Wodzami". Niektórzy wodzowie w trakcie swojej służby wojskowej ubili dziesiątki podobnych Corranowi pomiotów Jedi, czym ochoczo chwalili się przed wszystkimi, by podkreślić swój status i siłę. Na dzielnicach kontrolowanych przez gangi panowały ustalone przez wodza reguły, a ich złamanie w obecności bandziorów kończyło się łamaniem kończyn lub śmiercią - w zależności od przewinienia i nastroju oprawców. Tym zaś nie brakowało środków potrzebnych do zadawania bólu bądź pozbawiania życia. Zbrojownie gangów dosłownie pękały w szwach od nadmiaru oręża i zapasów amunicji zebranych na powojennych pobojowiskach. Przestrzeganie tych reguł dodatkowo utrudniał fakt, że strefy wpływów rywalizujących ze sobą ugrupowań wielokrotnie przecinały się ze sobą na różne, nieprzewidywalne sposoby. Czasami któraś z niestabilnych budowli zapadała się pod siebie, grzebiąc setki istot pod gruzami. Czasami silnik jakiejś strąconej przed laty z nieba maszyny eksplodował, zabijając tym samym nieszczęśników, którzy pechowo skryli się w okolicy przed ścigającymi ich "dresami". Stare Miasto było okrutnym i bezlitosnym miejscem. Na samą myśl o zapuszczaniu się w te rejony Sunrider dostawał dreszczy, a charakter pracy Agentów CSB nierzadko zmuszał ich do tropienia ocalałych Jedi wśród tych niebezpiecznych, ale oferujących całkiem przyzwoite schronienie, durbetonowych labiryntach zagłady.
- Republiko, zwyciężyłaś. Wbrew wszelkim szansom, i swojej własnej naturze. Przetrwałaś. - podsumował Kanclerz, wykrzykując radośnie ostatnie zdania swej przemowy.
- Taa, ale jakim kosztem... - westchnął ciężko Agent, spoglądając ponurym wzrokiem na horyzont.
- Mówiłeś coś do mnie, słońce? - zabrzmiał smętnie w uchu Corrana znajomy głos.
- Tylko głośno myślę, Jerry! - odparło "słoneczko", otrząsnąwszy się z zamyślenia.
Na twarzy Sunridera odmalował się dyskretny, szelmowski uśmiech. Przedrzeźnianie się ze swoim kumplem po fachu - Encaitarem - było jedyną rozrywką na jaką mógł sobie pozwolić w czasie pracy. Szermierki słowne zawsze poprawiały mu humor.
- To skup się, bo zaraz będziemy na miejscu. - uciął poirytowany Encaitar. - I nie nazywaj mnie "Jerry".
- Nie moja wina, że farbujesz te swoje majestatycznie ułożone żelem włosy na kolor pomarańczowy. - poskarżył się Corran. - Twój fryz wręcz krzyczy: "Mam problemy życiowe! Błagam, niech ktoś zwróci na mnie uwagę!"
Gniewne parsknięcie znakiem, że spokojny i opanowany zazwyczaj Encaitar - dla przyjaciół "Enc" - został wyprowadzony z równowagi. Corran obnażył szeroko zęby gdy złośliwy, tryumfalny uśmiech rozlał się po jego twarzy.
- A strzelił Cię ktoś, kiedyś z działka kinetycznego prosto w profil, ofiaro stymulantów? - zapytał "Jerry" swym leniwym basem, przyprószonym z wierzchu szczyptą gniewu.
- Nie! - rzucił krótko Sunrider, dusząc w sobie śmiech.
- A strzelić Cię?! - zasugerował nietypowym dla siebie, uniesionym głosem Enc.
- Nie! - ponownie zaprzeczył Agent, rozbawiony poirytowanym kumplem.
- No to mów jaki mamy plan działania, albo tam do Ciebie przyjdę i Ci pomogę, a tego byś nie chciał! - uciął wzburzony Enc.
Corran wybuchł krótkim, acz intensywnym śmiechem. Gdy już się uspokoił, jego twarz na powrót stała się synonimem bezemocjonalnej obojętności. Westchnął głęboko, poprawił grzywkę ciemnych włosów opadającą mu na czoło i skupił na celu przed sobą.
Zlokalizowany na 787-mym piętrze apartamentowca, sąsiadującego z terenem świątyni Jedi, "Bar u Pafiego" był miejscem, w którym niegdyś Jedi z całej okolicy - bez względu na pochodzenie - spędzali wspólnie czas, dając upust emocjom tłumionym w czasie służby i poznając się nawzajem. Słuchali muzyki, oglądali występy twi'lekkańskich tancerek, nawiązywali przyjaźnie, rywalizowali ze sobą, ale przede wszystkim - pili gargantuiczne ilości alkoholi wszelkiego rodzaju. Zazwyczaj dochodziło przy tym do szeroko pojętych aktów wandalizmu, gdy bywalcy osiągali poziom upojenia alkoholowego, a to nie lada wyczyn dla Jedi, których organizmy doskonale radziły sobie z neutralizowaniem szkodliwych substancji.
Przed laty Corran już raz szturmował to miejsce, by przeprowadzić tzw. "Czystkę". Jako ówczesny Naczelnik CSB nadzorował działania Klanów Jedi na Coruscant. Zaprowadzanie porządku w zdestabilizowanych strukturach klanowych, wyłapywanie szpiegów i egezekucje zdrajców - te i inne czynności należały do jego obowiązków. Sunrider z lubością wywiązywał się ze wszystkich z nich, osobiście prowadząc Siły Bezpieczeństwa do akcji. "Czystki" polegały na likwidacji tych Jedi, których podejrzewano o zdradę, bądź nie przynosili oczekiwanych rezultatów, co przekładało się na obniżenie skuteczności całego Klanu. Nie tego Republika potrzebowała, by przetrwać. Tylko najbardziej oddani i nieprzyzwoicie lojalni spośród wojowników Jedi mogli zachować swoje życia, a to poprawiało sytuację dla bezpieczeństwa wewnętrznego, oraz zwiększało morale wojsk prowadzonych przez tych Jedi do bitwy. Ofiary "czystek", zdaniem Corrana, mogły spełniać jedynie rolę mięsa armatniego, a od tego przecież są szeregowi Kowalscy. Ci, którzy dotykają Mocy widzą tam gdzie inni są ślepi, zatem ich powinnością jest prowadzić tych, którym brakuje tej zdolności. Kto, jeśli nie Jedi, miał spełniać tę rolę? Co więcej, potężniejsi wojownicy klanowi zapominali gdzie jest ich miejsce. Potęga, jaką dysponowali i sukcesy jakie odnosili na polach bitew mąciły im w głowach. Co zuchwalsi żyli w przekonaniu, że ich przeznaczeniem jest Republiką władać, zamiast jej bronić. Żądza władzy i gierki polityczne tych zuchwalców czyniły ich w oczach Kanclerza potencjalnymi wrogami Republiki. Sunrider ze swoim CSB działał prewencyjnie na te rozpalone głowy równie skutecznie, co ALS Ice Bucket Challenge bez nominacji. Nie było litości dla zdrajców.
Gdy wojna się skończyła, pozostali przy życiu Jedi zostali postawieni przed wyborem: Udać się na dobrowolne wygnanie poza terytorium Republiki, lub odizolować się od reszty społeczeństwa w świątyni Jedi. Pierwsza opcja oznaczała samotną walkę o przetrwanie w zniszczonej wojną galaktyce. Druga - zakaz opuszczania murów świątynnych do czasu, aż Coruscant ponownie znajdzie się w potrzebie. Niezdecydowanych czekała śmierć z rąk siepaczy CSB, a uciekinierzy skryli się w niegościnnym Podmieście.
Zatem co skłoniło tę dwójkę Jedi do powrotu z wygnania? Czyżby nie byli świadomi sytuacji, w jakiej się znaleźli? Jeśli byli terrorystami, to dlaczego za cel obrali sobie jakiś stary, zapuszczony bar w najrzadziej zaludnionej dzielnicy Galactic City? Może zwyczajnie mieli życzenie śmierci, bo raczej nie ryzykowaliby życiem dla kilku szklanek Soku z Jumy...
-No, raczej! - odpowiedział sobie w myślach Corran, wyzbywając się wątpliwości co do ostatniego założenia. Zdusił w sobie ciekawość, by oczyścić umysł z pytań, na które i tak nie był w stanie teraz poznać odpowiedzi. Apartamentowiec, do którego zmierzały kanonierki rósł w oczach z każdą chwilą. - Zaczynamy! - krzyknął do żołnierzy usadowionych pod ścianami kanonierki, podnosząc się z pokładu. Splótł razem dłonie, strzelając chrząstkami na znak, że czas najwyższy zabrać się do działania. Stanął przed jednolicie odzianymi w biało-czarne pancerze szeregami żołnierzy, których tożsamości można było doszukiwać się jedynie po tabliczkach z nazwiskami. Niemi i anonimowi, z obliczami skrytymi za pomarańczowymi wizjerami swoich hełmów, wpatrywali się z wyczuwalnym zaciekawieniem w Agenta. Ten Kilknął parę razy na omni-padzie i wyświetlił tym samym trójwymiarowy obraz "Baru" i jego najbliższych okolic. Kolejne kliknięcie wywołało obok projekcji holograficzną tablicę z informacjami dotyczącymi misji. Ostatnie kliknięcie połączyło Corrana z comm-linkiem całej grupy szturmowej. - Oto wytyczne! - zwrócił uwagę na hologram, podnosząc głos.
- Na terenie stolicy panoszy się dwójka Jedi, Mistrz i Małgorzata!
Żołnierze popatrzyli po sobie wymownie, doszukując się sensu w ostatnich słowach dowódcy.
- Jaka Małgorzata? - dopytywał się ktoś szeptem.
- To chyba ta dwójka, co księżyc skradła, czy jakoś tak! - domyślał się inny ktoś.
- Na pewno chodziło o księżyc, a nie o stację kosmiczną? - zgadywał ktoś numer trzy. Najwyraźniej poczucie humoru było rzadkim towarem wśród żołnierzy CSB. Sunrider postanowił zignorować te szepty i nie wyprowadzać ich z błędu, gdyż wolał mieć ubaw z całej sytuacji.
- Kapitan Enadiz życzy sobie, byśmy wzięli ich żywcem i jest to jedyny powód, dla którego wciąż oddychają naszym czystym, demokratycznym powietrzem. - podkreślił Agent.
Szepty ucichły, ale żołnierze nadal zdradzali oznaki zakłopotania sposobem prowadzenia operacji przez Sunridera, który - metaforyczny - mundur wojskowy nosił tylko na zewnątrz.
- Pomioty Komunizmu skryły się w starej, zapuszczonej ruderze zwanej "Barem u Pafiego". Mam z nią związane same miłe wspomnienia, więc postarajmy się nie równać z ziemią tego przybytku tak od razu, w porządku? - poinformował zbitych z tropu trepów, którym niespieszno było odpowiedzieć na pytanie. - Naturalnie, puścimy z dymem bar i kilka bloków dokoła niego, jeśli konieczne stanie się wyeliminowanie intruzów Jedi. - zapewnił, próbując pobudzić żądze mordu i zniszczenia u swoich podopiecznych. Bezskutecznie. Trepy milczały niczym wnętrza grobowców na Korribanie. Oczekując na ich reakcję, Corran pozwolił tej ciszy trwać jeszcze kilka, długich sekund. Nie dbał o to, czy brali go za idiotę, czy może sami nimi byli. Drwina z wojskowej dyscypliny i zwyczajów dostarczała mu spore dawki rozrywki. Niezręczną ciszę zdecydował się przerwać Encaitar:
- Do rzeczy? - ponaglił kolegę-Agenta zapytaniem.
- Istotnie. - odparł Sunrider, manipulując przy holo-mapie tak, by zrobić zbliżenie na wnętrze "Baru". - Jak widać, do środka prowadzi tylko jedno wejście, przez drzwi frontowe, i tylko tymi drzwiami można wydostać się na zewnątrz. Brak okien, piwnic i strychów nie pozostawia intruzom innych opcji ucieczki. - objaśniał z satysfakcją, coraz mocniej wierząc w powodzenie ich misji. Kliknięciem cofnął holo-mapę do poprzedniego stanu, pokazując widok z góry, na najbliższe otoczenie baru. Nad niebieskimi sylwetkami wieżowców zawisły nieruchomo czerwone sygnatury kanonierek CSB, tworząc formację okręgu, który rozciągał się w promieniu kilku kilometrów od będącego celem misji apartamentowca.
- Piloci kanonierek pod wodzą Agenta Encaitara zabezpieczą przestrzeń powietrzną nad wieżowcami i przygotują się do zrzutu żołnierzy na mój znak. Nikt i nic nie może wydostać się poza nasze formacje, nawet cywile - walcie do nich bez wahania, jeśli zajdzie taka konieczność. - polecił Sunrider, mierząc komandosów wzrokiem. Chciał im w ten sposób uzmysłowić, że całkiem poważnie podchodzi do ostatniej, dość kontrowersyjnej kwestii. Ich milczenie odebrał za gotowość do wykonania tego rozkazu. W grobowej ciszy zabrzmiało ciche kliknięcie, a przedział kanonierki pociemniał, gdy zgasł błękitny blask hologramów.
- Widzę, że się rozumiemy. - stwierdził Agent, choć szczerze w to wątpił. Z doświadczenia wiedział, że nie można całkiem polegać na innych. Bywał już w sytuacjach, w których powodzenie misji stawało pod znakiem zapytania, bo jakiś mięczak wolał słuchać własnego sumienia, niż rozkazów dowódcy. Takie sytuacje nie mogły mieć miejsca w szeregach
CSB. Żołnierze nie mają sumienia. Za wszelką cenę należało im wpoić tę maxymę.
- Jerry! - zawołał przez comm-link.
- Czego potrzebujesz, słońce? - odpowiedział pytaniem Encaitar.
- Mówią, żeś najzimniejszy matkojebca z całego CSB, prawda to? - zagadnął go Corran.
W odpowiedzi w słuchawce Agenta zabrzmiał metaliczny szczęk przeładowywanej snajperki.
Encaitar brzydził się blasterami, których błyskawice można było łatwo odbić za pomocą mieczy świetlnych, lub pochłonąć ich energię za pomocą powszechnie używanych "tarcz". Wolał używać znacznie rzadszej w tych czasach broni kinetycznej. Staromodna i niepraktyczna, ale z łatwością pokonywała współczesne systemy ochrony osobistej przed wrażym ogniem. Nikt nie spodziewał się zatrucia ołowiem z działka kinetycznego bardziej, niż odwiedzin Hiszpańskiej Inkwizycji. Element zaskoczenia oferowany przez taki oręż był bezcenny, szczególnie w czasie walki z Jedi, których przyspieszone Mocą odruchy nie były w stanie nadążyć za pędzącymi z prędkością dźwięku pociskami. Niejeden łeb Jedi eksplodował już od precyzyjnych strzałów Enca, wymierzonych prosto między oczy. Z tego samego powodu Sunrider nie rozstawał się ze swoim sprawdzonym Dissuaderem KD-33.
- Ufam więc, że pokażesz naszym ludziom co to znaczy? - upewnił się Agent.
- Się wie, słońce. - zapewnił grobowym tonem Encaitar - Ty weź kogo masz pod ręką i przeprowadź szturm naziemny. Będziemy was osłaniać.
- Taa, tak będzie najlepiej. - zgodził się agent z przedmówcą. - Zatem bierzmy się do roboty! - zarządził, zrywając połączenie.
Na sygnał Corrana żołnierze powstali ze swoich miejsc, by przygotować się do wymarszu. Ustawili się gęsiego za stojącym na ich czele agentem i zamarli w oczekiwaniu na dotarcie do celu. Ich pilot wyrwał się z ustalonej formacji, by skierować swoją kanonierkę w stronę apartamentu. - 787-me piętro, wysadź nas na ulicy i czekaj do naszego powrotu. - przypomniał mu Sunrider przez comm-link. - Zrozumiano, Sir. - przyjął pilot, korygując kurs. Po niecałej minucie spokojnego lotu byli już na miejscu. Agent poczuł nagły zastrzyk adrenaliny, gdy jego oczom ukazał się znajomy widok. Czerwony neon oznajmiający przechodniom: "Bar u Pafiego" zawieszony nad szarymi, plastalowymi drzwiami. Niegdyś na ten widok doświadczał tych samych uczuć, jakie towarzyszyły większości istot przy powrocie do domu. Tym razem było inaczej, gdyż nie mógł pozbyć się niepokoju na myśl o tym, co może go spotkać za tymi drzwiami. Instynktownie wziął głęboki oddech i przełknął nerwowo ślinę, ale ta nie chciała swobodnie przejść przez ściśnięte strachem gardło. Pojazd zawisł na repulsorach nad chodnikiem i zakręcił bokiem, by żołnierze mogli bez przeszkód wyskoczyć przed wejście do "Baru".
Nie czekając na podkomendnych zajętych podpinaniem się do linek, na których opuszczą się kilka metrów w dół, Corran dobył swych bliźniaczych blasterów i zeskoczył z pokładu kanonierki na chodnik. Wspomagany Mocą skok zapewnił mu miękkie lądowanie. Przykucnął na zgiętym kolanie, a ręce rozłożył na boki. Odczekał w tej pozie kilka sekund, by dodać sobie otuchy, cytując w myślach fragment kodeksu Je'daii: - Strach nie istnieje, jest tylko Potęga. Powtórzył to sobie kilka razy, zmuszając swoje ciało do otwarcia się na przepływ energii Mocy, by przekuć paraliżujący strach w destrukcyjny gniew. Gdy wreszcie poczuł upragnione uderzenia gorąca w całym ciele, a świat przed jego oczami zalały odcienie szkarłatu, wstał na równe nogi i pognał w kierunku drzwi. Dając upust obudzonej w nim żądzy niszczenia, wyważył je solidnym kopem, aż wyskoczyły z framugi i pofrunęły do środka. Następnie wskoczył susem w ślad za latającymi drzwiami, które wbijając się w przeciwległą ścianę, omal nie zdekapitowały jakiegoś grubego Chissa za ladą. Stanął pośrodku Baru w pozycji gotowej do oddania strzałów. Żołnierze zjawili się tuż za nim, natychmiast formując półokrąg za jego plecami i unosząc broń w kierunku intruzów. W ten sposób odcięli im jedyną drogę ucieczki z Baru oraz zdobyli możliwość pokrycia ogniem zaporowym powierzchni całej sali.
- Niespodzianka, matkojebcy! - krzyknął drapieżnie Sunrider na powitanie.
=====
CODEX
=====
- Kanonierka
- Nieskończone Imperium
- Matka
- Triumwirat
- Ysalamiry
- Wojna Zhellów z Taungami
- Rana w Mocy
- Manipulacje Midichlorianami
- Podmiasto Coruscant
- Broń Palna
- Tarcze
- Chissowie
- Gniew Mocy
- Prawie-Ludzie
|
|
|
Tőshirő |
Wysłany: Sob 18:44, 15 Lis 2014 Temat postu: |
|
Tarcza słoneczna osiągnęła już swój południowy szczyt, wysyłając świetliste promienie, przeszywające wiecznie przyjazne chmury planety Coruscant. W tym też momencie niewielki statek pasażerski szykował się do lądowania w przeznaczonym do tego miejscu - w hangarze, o numerze VM2-145. Wysiadających pasażerów było niewiele, jakiś rodian, para nautolan, grupka twi'leków, bogato wystrojonych ludzi i dwie postacie. Pierwsza z nich - kel dor, spowity szatami i długim, przykrywającym niemal całe ciało beżowym płaszczem, a jego maska połyskiwała charakterystycznie złotem. Do lewego oka miał przyczepiony drobny, tajemniczy implant, połyskujący lekko paskiem niebieskiego neonu. U jego boku kroczyła wyglądająca dość drobnie przy towarzyszu, białowłosa i młoda, kobieca osobistość. U niej intrygującym szczegółem były z kolei czarujące, trochę zimne, równie białe oczy co włosy, barwą porównywalne do niestopionych przez wieki lodów Hoth, co mocno kontrastowało z troszeczkę ciemniejszą, trochę opaloną karnacją.. I gdyby nie ten kontrast i melodyjnie pogodny głos, wydawałoby się, przez wyglądający bez emocjonalnie wyraz twarzy, że jest to twarda skała, niewzruszona niczym. Tak jak w przypadku Kel Dora, niemal całe jej ciało było okryte przez beżowy płaszcz. Już zaraz przy wyjściu z pierwszego pomieszczenia, niewielka grupka strażników konsekwentnie zaczęła sprawdzać każdego, kto wylądował - przeglądali bacznie dokumenty, nie omijając nawet najdrobniejszych szczegółów. Strażnikom towarzyszyło kilka sferycznych, latających, niewielkich droidów skanujących zielonych skanerem. Kontrola wspomnianej dwójki przebiegała nieco dłużej niż pozostałych. Gdy tylko skończyły się skany, dwóch strażników szybkim krokiem odeszło gdzieś na bok, do innego pomieszczenia. Wrócili po około dziesięciu minutach, rozkazując sprawdzonych przez restrykcyjne metody, spokojnie przepuścić.
- Coruscant.. wiedziałem, że wkrótce wrócę do tego przeklętego i trochę cuchnącego miejsca - mocny i jak zwykle wyluzowany głos Kel Dora, rozbrzmiał lekkim echem na lądowisku. W jego kolejnych słowach nie można było ukryć szczypty radości - Dobrze jest jednak wrócić na stare śmieci..
- Nie mogłabym temu w jakikolwiek sposób zaprzeczyć, Mistrzu Tőshirő - Towarzyszka odezwała się delikatnym, łabędzim głosem, patrząc stałym wzrokiem przed siebie. Później jej białe oczy skierowały się na Kel Dora - Cieszę się jednak, na Twoje zadowolenie.
- Doprawdy? Bywałaś tu już wcześniej na dłuższy czas, moja padawanko? - Jego głos trochę spoważniał w odpowiedzi - Uwierz mi, to co czuję to po prostu przyzwyczajenie i napływ wspomnień ze starych, dobrych czasów. I nie dla wszystkich były to specjalnie dobre czasy..
- Mistrzu.. - Jej wzrok zwrócił się na Kel Dora, tym razem z lekkim pobłażaniem i malującym się, ciepłym uśmiechem. - Ile jeszcze razy powinnam udowadniać poziom mojej wiedzy historycznej?
- Mnie? Moja droga Ithero, jestem chyba ostatnią osobą, która mogłaby mieć jakiekolwiek wątpliwości odnośnie poziomu twojej wiedzy historycznej, na temat tej planety..
Wyjście z lądowiska było jednym, wielkim punktem widokowym, z którego można było wzrokiem objąć znaczną część stolicy. Gdy tylko dwójka przybyszy przekroczyła próg, wychodząc na ulicę, ukazał im się zapierający dech w piersiach widok nieskończonych szeregów niezwykle wysokich wieżowców, na tle malowniczego nieba. Między nimi, w przestworzach, mknęła niezliczona ilość pojazdów, układających się w jeden, zharmonizowany, tętniący swoim życiem ruch uliczny. Szczególną uwagę przykuwała znajdująca się niemal na widnokręgu budowla, w kształcie gigantycznego grzyba - słynny Senat Galaktyczny, Główna siedziba rządu Republiki. Choć to niezwykłe miejsce, chociażby ze względu na architekturę, przyciąga każdego dnia serca setek tysięcy istot, Tőshirő nigdy specjalnie go nie odwiedzał. Kel Dor nie zwykł i nie lubił ingerować w politykę, która zazwyczaj wydawała mu się przychylna. Od czasu do czasu trzeba było załatwić tam formalności związane z administracją zakonną, lub aktywnie brać udział w rozmaitych konferencjach na temat Jedi. Jednakże rzadko kiedy spotkania z senatorami lub innymi politykami zajmowały jego terminarz.
- Więc dokąd teraz, Mistrzu? - wzrok Ithery błądził pytająco po całym widnokręgu. Kel Dor wziął głęboki wdech i wydech, po czym chwilowo skrzyżował ręce na piersiach.
- Raczej udamy się przed siebie. - Tosiek kontynuował swoją wypowiedź, z lekkim zamyśleniem - .. bynajmniej w tamtą stronę. Właśnie tam niegdyś znajdowała się stara Akademia Wojowników Nadziei, o których tak dużo ci opowiadałem. W jego okolicach stał kiedyś pewien... bar... swego czasu dość dobre napoje tam serwowano i trochę ciekawi mnie co tam zastanę.
- A zatem przylecieliśmy tu tylko po to, żeby wstąpić do jakiegoś baru? - Ithera spojrzała pytająco i trochę żałośnie. Kel Dor zaśmiał się.
- To się jeszcze okaże.. a tymczasem śpieszmy się! Może uda nam się jeszcze złapać jakiś transport na miejsce!
Tajemnicza dwójka ruszyła na poszukiwanie jakiegokolwiek transportu. Cel ich podróży był ulokowany kilka dobrych kilometrów dalej, ciężko więc byłoby się tam dostać pieszo w miarę szybko. Serwis TAXI oferowano na szczęście już przy samym lądowisku. Zarówno obsługą jak i samym przewozem zajmowały się odpowiednio zaprogramowane droidy protokolarne, z którymi bezproblemowo można było się porozumieć. Zaskakującym dla Kel Dora faktem było to, że tylko jedna oferta, na kilkanaście, gwarantowała dostanie się na pożądane tereny. Kobieta i Kel Dor nie mieli za bardzo więc wyboru, jak usiąść w odpowiednio wyznaczonym do tego miejscu i spokojnie poczekać na kolejny transportowiec, który na szczęście startował lada moment.
Dwójka towarzyszy siedziała spokojnie, milcząc. Już na samym początku wędrówki dostrzegli kilka szczegółów, które budziły lekkie zaniepokojenie. Wszędzie, na głównej drodze stacjonowali umundurowani strażnicy, noszący dość znane Kel Dor'owi logo CSB. Dodatkowo każdej jednostce towarzyszyły te małe, kulkowate droidy skanujące, które skrupulatnie skanowały szmaragdowymi promieniami każdego przechodnia. Podczas sprawdzania pary owianej szatami, Ithera dostrzegała zimny, nieco przerażony wzrok patrolujących. Tőshirő nie musiał nawet patrzeć, doskonale czuł to co się wokół niego działo - za każdym razem, gdy ich skanowano, wszyscy umundurowani zapadali w stan gotowości bojowej. Kolejnym faktem, który zwracał uwagę, była obecność licznych holo-telebimów, przedstawiających symbole Republiki i treści patriotyczne. Było tego aż w nadmiarze. Kel Dor był w stanie nazwać może dwóch polityków, jakich ukazywała propaganda. Zaistniał jeszcze jeden szczegół, który wzbudził jego ciekawość - na ponad połowie telebimów znajdował się zapis o czymś znanym jako ''Serum Alpha''. Przez wiele lat, Tőshirő studiował nauki biologiczne, należał do jednego z największych zrzeszeń naukowych w całej galaktyce. Jednym z jego głównych zainteresowań były badania bioanalityczne, biochemiczne, medycyna i po części genetyka. Asystował przy tworzeniu rozmaitych stimów i leków, znanych i stosowanych na szeroką skalę do dziś. Jeżeli coś zażywał, to tylko to, co dobrze przebadał i w razie konieczności zmodyfikował, lub sam wyprodukował. Słyszał już wiele nazw leków, czy innych substancji. Nigdy jednak nie spotkał się z czymś takim, jak ''Serum Alpha'', a tym bardziej nie wiedział jaką chorobę to leczy. Dodatkowo zaczynał odczuwać coś, co zazwyczaj przez takich jak on było definiowane jako ''złe przeczucia''. Coś wisiało w powietrzu... Coś miało się niedługo stać bardzo poważnego.. Kobieta zaczynała nabierać podobnych przeczuć.
Lot przebiegał bez większych powikłań. Tőshirő i Ithera wsiedli na pokład ciasnego transportowca i zajęli miejsca gdzieś z tyłu, w rogach, skąd okna i tak dawały ogromną dawkę widoku na miasto. Pojazd szybował wysoko, dołączając się z czasem do ruchu ulicznego. Choć w trakcie i tej podróży wszędzie dookoła latały propagandowe telebimy, Kel Dor starał się korzystać z każdej, nadarzającej się okazji, by wraz ze starymi widokami, pozwolić strumieniom wspomnień napływać swobodnie do serca. Wiele widocznych dookoła niego miejsc, miało dla niego przyszykowane na jego powrót wspomnienie, bardziej lub mniej przyjemne, czy wręcz bolesne. Każda chwila była dla niego niezwykle ważna. Przy jednym z przystanków, był w stanie dostrzec daleko, niemal na widnokręgu, czubki Akademii Wojowników Nadziei - jego dawny dom i punkt, który w najgorszym momencie jego życia stał się dla niego schronieniem, azylem i w pewnym sensie miejscem odrodzenia dla ducha. Tam spędził najwięcej czasu jako Rycerz Jedi, tam odbywało się jego szkolenie i tam też przekazywał wiedzę innym. O to miejsce, o które walczył najbardziej zaciekle, w czasach bezlitosnych wojen. W przeciągu ułamka sekundy napłynęły do niego sentymenty o lekcjach teoretycznych i treningach praktycznych, którym do dziś zawdzięcza swoje obecne umiejętności. Zaraz potem spojrzał na coś, co znajdowało się znacznie bliżej - największy z drapaczy chmur w okolicy. Jego szczyt stanowił dla Tośka idealne miejsce do medytacji, wyciszenia i oddania się nurtowi Mocy, a także do rozmyślania i rozważania wszystkich istotnych spraw w samotności. Na widok dachu budynku nieco się rozpogodził. Ithera, posługując się wieloma historiami sama też próbowała zobrazować sobie historię wszystkiego, na czym uwagę skupiał obecnie jej Mistrz, mając na żywo obrazy z opowieści przed nadzwyczajnie białymi oczyma.. Wtedy i ją także coś poruszyło.. Łącząc te historie z Kombinacjami nieskończonych, lecz niezwykle harmonicznych torów całej infrastruktury planety, z wiecznie piękną pogodą i promieniami słońca, oświetlającymi popołudniowym blaskiem kłęby chmur, dostrzegała nadzwyczajny urok otoczenia.
Podróż mijała monotonnie i w ciszy. Kel Dor siedział cały czas zamyślony, nie wzruszony niczym, bacznie obserwując życie uliczne. Ithera, która w końcu wyrwała się z uścisku zamyślenia, zaczęła wzrokiem krążyć po całym wnętrzu transportowca. Dostrzegła, że na prawie każdej ścianie porozwieszane są plakaty - niektóre reklamowały nowe produkty i marki, a pozostałe stanowiły propagandę polityczną, z którą użerali się już od wyjścia z lotniska. Po przeczytaniu ledwie kilku zdań, odwróciła wzrok. Nie miała nic przeciwko polityce i patriotyzmowi jako tako, aczkolwiek uważała, że nie należy też przesadzać. Rozglądała się po pasażerach, których ubywało wraz z kolejnymi przystankami, aż w końcu została tylko podróżująca dwójka i droid protokolarny, okryty srebrzystą obudową, robiący za przewoźnika. Droid prowadził transportowiec, dostosowując się do wolnego, choć harmonicznego rytmu ruchu ulicznego. Z czasem ta cisza zaczęła ją irytować. Chciała już wstać i podejść do kierowcy, lecz całkiem niespodziewanie zrobił to Kel Dor.
- Przepraszam bardzo - zaczął Tőshirő - ale wydaje mi się, że trochę zboczyliśmy z kursu
- Oh! Przepraszam! - Odparł droid, żałośnie i trochę bezradnie brzmiącą tonacją. Odwrócił głowę na ułamek sekundy, żeby prędko zarejestrować kto do niego przemówił, po czym zwrócił się ponownie do sterów. - 7 minut i 32 sekundy temu nastąpiła zmiana trasy.
- Słucham? - Zapytał zaniepokojony Kel Dor - dokąd więc lecisz?
- Na kolejnym przystanku zawracamy do centrum. - odparł.
- Ymm.. nie nie, zawrócisz i odwieziesz nas tam gdzie mieliśmy osiągnąć zamierzony cel. - Odpowiedział pewnie Kel Dor, krzyżując ramiona na piersi. Ithera przyglądała się tej scenie uważnie. Nie zauważyła tak drobnego szczegółu jak zmiana trasy, nie znała tych okolic. Zastanawiała się jednak, w jaki sposób jej Mistrz chce przekonać odpowiednio zaprogramowaną stertę chodzących blach do współpracy.
- Wybacz panie, ale nie mogę tego zrobić. Według przepisu nr. 237 z ustawy 8, wszelkie nieuzasadnione zmiany trasy przez osoby przewożone jest nielegalne. - Stawiał na swoim droid, nie zmieniając tonu.
- To rozkaz Rządu - odparł pewnie Kel Dor. - Zawrócisz natychmiast. - Ithera podniosła lekko brwi. Dlaczego jej Mistrz nie mógł po prostu wyjąć miecza, zlikwidować droida i samemu poprowadzić pojazdu? Takie rozwiązanie okazałoby się znacznie łatwiejsze i przede wszystkim mniej czasochłonne.
- Oh! Rozumiem! Już za.. zaraz! To podstęp! Dokumenty poproszę!
Tőshirő przestał się fatygować. Złapał szybkim ruchem droida za łeb i wyrzucił go ze sterów, wypychając na jedno z siedzeń.
- Ithera! Wsiadaj za stery! Ja zajmę się droidem!
Ithera bez wahania wstała, minęła się z Kel Dorem, i zasiadła za sterami, zmieniając całkowicie kierunek lotu. Nie pilotowała wcześniej takiej maszyny, więc od tego momentu lot zaczął stawać się znacznie bardziej chaotyczny - trochę huśtania to w prawo to w lewo, jak na burcie okrętu, który wpada w mocne turbulencje. Chwilę zajęło jej ogarnianie ruchu drogowego. Ktoś tam z zewnątrz od czasu do czasu rzucił drobnym wulgaryzmem, raz nawet przeleciał gdzieś komentarz o farbowanej blondynce, kobieta jednak nie przejmowała się niczym. Maszyna nabierała prędkości a ona zaczęła swoim wzrokiem ogarniać całą scenerię przed nią. Tőshirő zaś, nie zważając na to co się działo za sterami, podskoczył do droida, wstukując jakieś kody na jego przyciskach, na klatce piersiowej, dezaktywując go po chwili.
- Chwilowo nie będziesz sprawiał problemu bracie..
- Mistrzu! Jaki kurs? - melodyjny głos Ithery rozbrzmiał po pokładzie. Tőshirő spokojnym krokiem podszedł do sterów i wskazał kierunek na holo-mapie.
- Oczywiście tutaj. Obierz tylko jakiś w miarę bezpieczny kierunek.. a zresztą.. podejrzewam, że i tak nawet przechodnie zobaczą, że coś jest nie tak.. po prostu leć. - Ithera nie była do końca usatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Właśnie otrzymała rozkaz lotu dowolną do wyboru trasą, nie zważając na zasady ruchu i ogromnej szansy na napatoczenie się władzom. Ostatecznie wybrała najkrótszą z możliwych tras, która odbiegała daleko od standardowego ruchu ulicznego.
- Zdajesz sobie sprawę, Mistrzu, że to pewne wpakowanie się w tarapaty?
Kel Dor jedynie wzruszył ramionami i odpowiedział krótko
- Jak zwykle..
Tym razem transportowiec leciał prostą drogą na wyznaczony teren, co drastycznie zaczęło skracać czas dotarcia na miejsce. Już po krótkiej chwili dwójce Jedi znacznie łatwiej było dostrzec starą świątynię zakonu WoH. Wbrew ich oczekiwaniom, budynek okazał się zaniedbywaną od lat ruiną, marnym cieniem swojej dawnej świetności. Wylądowali na przystanku, który znajdował się najbliżej ich celu. Tam czekały już dwie osoby, czekające z niecierpliwością na swój transport. W momencie, gdy transportowiec wylądował, Ithera i Tőshirő wymknęli się z pojazdu, szybciej niż powiew wiatru, a po chwili nie było ich już widać. Zaniepokojeni czekający cywile weszli do pojazdu, a potem zaczęli wrzeszczeć ze złości i narzekać - w końcu ich kurs się trochę.. opóźni.
Po dwu minutowym marszu, dwójka Jedi, weszła na nieco węższą uliczkę, która prowadziła na rozległą, otwartą przestrzeń dookoła Akademii, o promieniu kilkunastu kilometrów. Nie było tu żadnego większego wieżowca, nie wliczając samej Świątyni - jedynie kilka drobnych budynków, znajdujących się bliżej granicy tej przestrzeni niż samej Akademii, ulokowanych dookoła głównej trasy, prowadzącej tuż do wrót wejściowych. Z tej odległości sama Akademia okazała się zajmować znacznie większą powierzchnię, niż tyle, ile było widać z lotu. Fakt faktem, widok Świątyni w jej obecnym stanie nie był specjalnie miłym doświadczeniem, a to, co zostało dostrzeżone przez ową dwójkę, trochę ich zaszokowało. Wszędzie po ulicy walało się zapchlone, śmierdzące menelstwo, oraz masa najrozmaitszych, nieposegregowanych stert śmieci. Powalający odór, jaki wypełniał nozdrza na wejściu, niemal nie spowodował omdlenia u młodej padawanki. Kel Dor, dzięki niezawodnej masce filtrującej powietrze, znajdował się w nieco lepszym położeniu. Zaczęło się tu też kręcić mnóstwo gangów ulicznych, przez co dzielnica stała się mniej bezpieczna. Właściwie to ciężko się dziwić. Jeszcze za czasów Tośka, Wojownicy Nadziei byli wplątani w kilka wojen, niektóre odniosły destrukcyjny efekt. Ludzie, którzy tu mieszkali, ze strachu przeprowadzali się i w późniejszym czasie nikt ważniejszy już tu nie mieszkał. Gangi upodobały więc sobie to miejsce. Obszar ten stanowił całkowity kontrast do tego, co ukazywało się w okolicach lądowiska i głównych ulic centrum Galactic City. Dwójka Jedi nałożyła kaptury, gdyż w tym miejscu ich wygląd mógłby trochę prowokować i ruszyła dalej.
- Więc to jest to miejsce.. Centrum Coruscant.. wygląda trochę inaczej niż w Twoich opowieściach, Mistrzu. - Jej delikatny i melodyjny głos wreszcie rozbrzmiał w uszach Kel Dora.
- Tak... wiem... zdaję sobie z tego sprawę i mnie też trochę niepokoi to co widzę. To jest powód do zaniepokojeń, a widok Akademii.. cóż.. to smutne.. - odpowiedział spokojnie Tőshirő. Widok jaki miał przed sobą napawał go przeszywającym bólem. Towarzyszka nie odrywała teraz od niego wzroku, gdyż kolejne pytania nasuwały się jej na usta.
- Czy nadal powinnam się cieszyć z Twojego zadowolenia? - Tym razem pytanie miało bardziej charakter ironiczny. Doskonale widziała... a raczej wyczuwała stan emocjonalny jej Mistrza. To była jedna z jej wyjątkowych zdolności, przed którymi nawet Kel Dor'owi ciężko się było skryć. Nie do końca rozumiała tę nostalgię, wywołaną wspomnieniami, mimo to odczuwała podobne zaniepokojenie na widok otoczenia rygorystycznych patroli i zrujnowanego budynku WoH, czyli totalnego kontrastu do obrazu, który miała wyimaginowany jeszcze przed przybyciem.
- To pytanie pozostawię Tobie do odpowiedzi, choć... - jego ton zaczął przypominać ten nieco bardziej rozbawiony, niż posępny i poważny. - ... doskonale obydwoje wiemy, że i tak jej nie znajdziesz!
Ithera poczuła się trochę zirytowana odpowiedzią, choć nie ukazywała większego grymasu na twarzy... ewentualnie przewracała białymi ślepiami z zażenowaniem. Nie musiała go jednak ukazywać. Kel Dor je doskonale słyszał i bez tego.
- Tak, Mistrzu. Oczywiście.
- Jak już mówiłem - Głos Jedi zaczynał przybierać na powadze - gdzieś koło tej Akademii powinien znajdować się bar. Nie sądzę, żeby go zamknęli, zawsze obfitował w klientelę. Ale przynajmniej będziemy mogli spokojnie porozmawiać.. - Tym razem jego ton zaczął ściszać się powoli - ... a mamy o czym...
Owa dwójka dotarła pod drzwi baru, nie narażając się po drodze na żadne konflikty z otoczeniem. Po raz pierwszy ręka Kel Dora, okryta rękawicą z bliżej niezidentyfikowanej, ciemnej stali, wśród której wędrowały drobne pasma niebieskiego, lekko świecącego neonu, została wystawiona po za całkowicie zakrywający rękaw szaty. Toshiro dotknął nią lekko drzwi wejściowe, zaczerpując głębokiego oddechu. Coś mu trochę nie pasowało. Siła sentymentów, jakie napływały do niego błyskawicznie, zostawała przygaszona coraz to większym niepokojem. Scena ta nie trwała jednak długo, a zakapturzeni wojownicy weszli do środka. To co zastali w środku przyprawiło Ithera ponownie o mdłości, zaś Kel Dora o gniew. Bar był niegdyś bardzo wyjątkowym miejscem dla Wojowników Nadziei, gdzie we wspólnej popijawie najrozmaitszych trunków, w towarzystwie najlepszej atmosfery zabawy, ujście miały wszystkie niemiłe brudy dnia codziennego, tak jakby była to druga świątynia. Toshiro od czasu do czasu pełnił rolę barmana i wyśmienitego kucharza, gdy tylko do gry wszedł również, oprócz picia posiłek. Mimo tak częstego chaotycznego stanu rzeczy, pod kontrolą jednego z najsumienniejszych w swoich obowiązkach Jedi, dobrego przyjaciela Kel Dora - Pafiego, w barze panowały czystość i porządek. Obecny jednak widok załamywał. Podłoga wiecznie wilgotna i lepka od wielu rozlanych drinków, wszędzie chlały chamsko jakieś pijaczyny, bądź pojedynczy członkowie gangów ulicznych. Masa kawałków szkła, drewna od połamanych przez bijatyki stołów.. na niewielkiej scenie, choć siedziało kilku członków z zespołu grającego, brakowało tancerek. Można się było jedynie domyślać, co się z nimi obecnie działo na zapleczu, ale co najgorsze.. za ladą stał lub siedział (ciężko stwierdzić).. nadzwyczajnie gruby barman rasy chiss, który sennym wzrokiem nieustannie czyścił monotonnie tą samą ścierką jedną szklankę. To było dla Kel Dora niczym nokautujący cios, wymierzony prosto w twarz. Ledwo powstrzymał się od wyjęcia miecza i powyrzynania wszystkiego dookoła. Młoda padawanka patrzyła na całą scenerię bezemocjonalnie. Wzięła jedynie głęboki, pełny załamania oddech.
Cudem udało im się znaleźć jednak jedną w pełni wolną lożę, gdzieś w pobliżu rogu całego obszernego pomieszczenia baru i nawet nie aż tak brudne jak jego pozostała część. Młoda, kobieca postać usiadła lekko, z wdziękiem i zaczęła się rozglądać dookoła podejrzliwie. Kel Dor zaś rozsiadł się trochę i odetchnął.
- Oj.. nie zabawimy tu długo - parsknął cicho. - i chyba odradzam cokolwiek zamawiać.. nie sądzę nawet by ktoś zauważył, gdybyśmy wyjęli własne zaopatrzenie napojów.. |
|
|
Corran |
Wysłany: Pią 14:30, 14 Lis 2014 Temat postu: Bar u Pafiego v2.0 |
|
Południowe słońce przebijało się przez na wpół zaciągnięte żaluzje swymi cienkimi promieniami. Przez lekko uchylone okna wsączało się świeże, chłodne powietrze. Żaluzje falowały spokojnie na tej bryzie, nieustannie zmieniając położenie promieni słonecznych wlewających się do środka. Z zewnątrz dobiegały dyskretnie odgłosy życia codziennego stolicy Republiki. W przestronnym pokoju panowały cisza i spokój, lecz ciężko było mówić o porządku. Po podłodze walały się części garderoby, na szafkach czy komodach stały nieuporządkowane przedmioty użytku codziennego, pudełka i opakowania po fast foodach, kilka szklanek z resztkami drinków na dnie, a nawet puste siatki na zakupy. Życie w biegu nie dawało wielu okazji do zachowania porządku w - bądź co bądź - ulokowanym w sercu Galactic City, eleganckim mieszkaniu na 214-stym piętrze apartamentowca. Funkcjonariusz CSB pokroju naszego bohatyra nie miał ułożonego planu dnia, gdyż musiał być non-stop w gotowości do działania. Ciągły stres, zmęczenie fizyczne i psychiczne - styl życia Agenta CSB nie dawał wielu okazji do porządnego wypoczynku, nawet dla byłego Jedi zahartowanego latami nieustannej wojny. Służba Republice nigdy się nie kończyła i ciągle zaskakiwała nowymi wyzwaniami, a ktoś taki jak nasz bohatyr - Corran Sunrider - nie mógł sobie pozwalać na chwile przeciętności. Szukając sposobu na przezwyciężenie cielesnych słabości, Sunrider zasmakował w chemicznych mixturach wymierzonych swym działaniem w gruczoł nadnerczowy. Powszechnie używane w warunkach bojowych "Stimy" zapewniały dodatkowy zastrzyk energii potrzebnej do działania na kilka godzin. Ich działanie najtrafniej opisał pewien mandaloriański poeta tymi słowami: [...]Jak dziesięć godzin dobrego, głębokiego snu i cztery obfite posiłki[...]!
Brak roztropności w dawkowaniu stimów sprawił jednak, że bohatyr nasz szybko uzależnił się od tych substancji. Początkowo sięgał po nie jedynie w razie konieczności, lecz teraz krążyły one niemal non-stop w jego organizmie. Pozostawiło to widoczne zmiany na ciele i umyśle Corran'a. Zbladł bardziej niż zwykle, aż przez skórę przebiła się szarość naczyń krwionośnych. Oczy zaczerwienione od niewyspania a serce zmęczone nadmiernie przyspieszonym rytmem. Umysł zmącony, przez co często miewał problemy z koncentracją. Wrogo nastawiony do otoczenia, które swoimi wścibskimi, dociekliwymi receptorami wzroku spoglądało na niego ukradkiem ze wszystkich stron, szepcząc domysły pod jego adresem. Organizm wciąż domagał się coraz większych dawek tych "zbawiennych" substancji a Corran nie był w stanie mu odmówić. Nie potrafił już inaczej funkcjonować. Ktoś przeciętny biologicznie już dawno wylądowałby w szpitalu. Lub gorzej.
Lecz nasz bohatyr był w pewnym sensie wyjątkowy pod tym właśnie, biologicznym względem. Był wrażliwy na Moc. I choć jego więź z tym mistycznym polem energii osłabła, midichloriany w jego ciele nie pozwalały mu jeszcze umrzeć. Moc skazała go na ten piekielny, pozbawiony spełnienia i radości żywot by dokonało się jego z góry ustalone przeznaczenie. Poza tym, posiadał jasno określony cel, do którego dążył z niezrównaną determinacją i oddaniem. Żył ze świadomością tego, że nie może zawieść Obywateli Republiki, którzy pokładali w jemu podobnych wielkie nadzieje. Poświęcił się służbie w CSB by odpokutować za liczne grzechy, jakich dopuścił się w czasie wojny. Po trzykroć zdrada, okrucieństwo, ludobójstwo, masakracja, hemoglobina, związki takie...
Próbując zażyć snu po wczorajszej, pracowitej nocy Corran leżał na swym obszernym, acz zaniedbanym łóżku wśród chaosu pościeli, kołder i poduszek. Na wpół otwartych, piwnych oczach tańczyły filtrowane przez żaluzje promienie słońca. W prawej ręce ułożonej niedbale na nagiej piersi ściskał swój służbowy datapad. Nogi zwieszały się bezwładnie z krawędzi miękkiego materaca. Przez lekko rozchylone usta oddychał szybko i płytko. Nie spał. Jego umysł trwał w zawieszeniu między snem a jawą. Za daleko od marzeń sennych by całkowicie się w nich pogrążyć, i nie dość blisko granicy świata rzeczywistego by odzyskać świadomość. Pozostawał czujnym na wszelkiego rodzaju sygnały dźwiękowe, wieszczące wieści z dowództwa. Resztkami świadomości starał się osunąć w otchłań zapomnienia, by ulec pokusie błogostanu. Nagle stało się oczekiwane ale niezbyt upragnione nawoływanie sygnałem alarmowym z datapada. Sunrider oprzytomniał na tyle, ile udręczony umysł potrzebował by powieść wzrokiem po błękitnym ekranie przeklętego urządzenia. Do przetworzenia wyświetlonej informacji wystarczyło mu ledwie kilka ułamków sekundy:
Natychmiast skontaktuj się ze mną przez Holo! ~ Cap'n Enadiz
Podziałało to na funkcjonariusza mocniej niż przeciętna dawka porannych stimów na "otwarcie oczu". Zazwyczaj komunikaty z Dowództwa przekazywali wyznaczeni do tego funkcjonariusze na polecenie wysokich rangą oficerów w rodzaju Komandora. Tym razem nadawcą był jednak sam Kapitan Enadiz - głównodowodzący CSB w Galactic City. Ten człowiek na polecenie Najwyższego Kanclerza Republiki miał za zadanie zwalczać szeroko pojęte zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego. To właśnie Enadiz był szeryfem w tym mieście. Dzięki setkom tysięcy istot należących do tej Militarnej Policji kontrolował każdy centymetr kwadratowy Stolicy, aż do Wielkiego Muru. Bez wątpienia sytuacja była kryzysowa. Czym prędzej wyskoczył bohatyr nasz z łóżka, zgarnął z podłogi wczorajszą, czarną koszulę i luźne spodnie tego samego koloru. Pognał do odświeżacza po drodze potykając się o różne rzeczy i przemył twarz najszybciej i najdokładniej jak tylko potrafił. Roztrzepaną strzechę ciemnych włosów przygładził niedbale pędząc do sąsiedniego, mniejszego pokoju.
Pozbawiony okien i utrzymany w najlepszym porządku pokój był miejscem, w którym funkcjonariusz nasz przetrzymywał wszystko, co było mu potrzebne do pracy. Sprzęt medyczny, niewielki arsenał broni CSB, kilka rodzajów pancerzy i uniformów na każdą okazję oraz terminal Holo z możliwością szyfrowania połączenia. Do tego wytłumione ściany i silne zabezpieczenia w durastalowych drzwiach. Wszystko po to, by bez problemu móc kontaktować się z Dowództwem, tudzież szykować do akcji bez ryzyka podsłuchu lub innej formy szpiegostwa. CSB zmagało się dzień w dzień z przestępcami wszelkiego pokroju. Od drobnych rzezimieszków uzbrojonych w stalowe noże, aż po potężne kartele narkotykowe, zbrojące swoich żołnierzy w bardzo niebezpieczny i nielegalny sprzęt. Siłą rzeczy funkcjonariusze Coruscańskiej Straży Bezpieczeństwa padali ofiarami skrytobójstw, korupcji, szpiegostwa. Pewne środki zaradcze były po prostu niezbędne, szczególnie dla tych "wyjątkowych" członków Straży, którzy stanowili dla wrogów Prawa i Sprawiedliwości największe zagrożenie.
Ignorując wygodny, skórzany fotel przed terminalem Holo aktywował kilkoma kliknięciami na klawiaturze połączenie bezpośrednio z Kapitanem. Zaczekał jeszcze kilka sekund, aż transmisja zostanie zaszyfrowana i ustanowił połączenie. Holoprojektory umieszczone w każdym zakamarku tego pomieszczenia ożyły. W powietrzu za nim pojawił się niebieski, trójwymiarowy obraz mężczyzny w średnim wieku. Ubrany był w czarno-złoty uniform Kapitana CSB. Twarz była synonimem skupienia, szczęka kwadratowa, a włosy przyprószone na skroniach siwizną. Stalowo-szare oczy całkowicie skupione na podwładnym.
- Kapitanie! - zasalutował bohatyr w sposób tradycyjny dla służb mundurowych.
- Spocznij, Sunrider! - oddał salut dowódca. - Przejdę od razu do rzeczy, czasu mamy mało - oświadczył spokojnie lecz trochę szybciej niż zwykle.
- Jakie są rozkazy? - zapytał funkcjonariusz Sunrider splatając dłonie za plecami i stając w lekkim rozkroku.
- Parę minut temu dwóch Jedi wylądowało na obrzeżach Galactic City. Obserwujemy ich. Wg naszych ustaleń zmierzają w kierunku Świątyni Jedi i w obecnym tempie dotrą tam za jakieś pół godziny. - opowiedział Kapitan. W powietrzu przed bohatyrem zawisły obrazy przesłane z sensorów CSB. Na różne sposoby i zakresy przedstawiały dwie istoty wyróżniające się z jednolitego, szarego tłumu charakterystycznego dla mieszkańców Galactic City. Skany DNA oraz pomiary ich Aury zdradzały silną więź z Mocą właściwą dla wojowników Jedi. Kobieta prezentowała sobą najwyżej przeciętny poziom, ale towarzyszący jej Obcy był już z zupełnie innej bajki. Poziom midichlorianów w jego ciele i roztaczająca się wokół niczym wzburzone morze Aura Mocy zawstydziłaby niejednego Jedi rangi Mistrzowskiej. Sunrider przełknął nerwowo ślinę najdyskretniej jak potrafił.
- Wytropić i śledzić, dowiedzieć się co zamierzają a następnie przechwycić? - zapytał Sunrider, domyślając się celu tej misji.
- W razie konieczności, wyeliminować. - odparł krótko Enadiz. -Doskonale wiesz, co czeka Jedi na terytorium Republiki. W tym wypadku jednak wstrzymujemy się z działaniami do czasu, aż poznamy ich tożsamość oraz cel wizyty.
- Zrozumiano, Kapitanie. Nie zawiodę. - zapewnił bohatyr z lekkim uśmiechem na ustach mimo szalejącego w jego wnętrznościach niepokoju.
- Nie wątpię, ale mimo wszystko zachowaj najwyższą ostrożność. Jak widać na załączonym obrazku jedno z nich ma wyjątkowo silną Aurę, zapewne Mistrz. - przestrzegał Kapitan.
- To może stanowić pewien problem. - powiedział Sunrider z poważną miną. - W pojedynkę mam marne szanse z takim przeciwnikem.
- Nie będziesz sam. - zapewnił Enadiz - Agent Encaitar Cię wesprze. Pod wasze rozkazy oddaję również dwie, pełne drużyny. Ich Kanonierki już czekają w pogotowiu.
- Dziękuję sir, niezwłocznie ruszam do akcji! - odparł Agent, czując się zdecydowanie pewniej z oferowanym mu zapleczem bojowym. - Zrobimy co w naszej mocy!
Kapitan uniósł lekko brew w grymasie zdziwienia zmieszanego ze zmieszaniem. Sunrider po chwili zrozumiał swój błąd.
- Miałem na myśli to, że damy z siebie wszystko! - pospiesznie wyrzucił z siebie agent, by zatrzeć swą niemałą pomyłkę.
- Na to właśnie liczę! - skinął głową Kapitan. Jego twarz na powrót przybrała wyraz wiecznego skupienia i determinacji. Mężczyźni zasalutowali sobie, a po chwili połączenie zostało przerwane.
Sunrider natychmiast rozpoczął przygotowania do operacji. Grzebał w szafkach i szufladach, wyciągając z nich potrzebne wyposażenie i ubrania. Starcie z Jedi było raczej nieuniknione. Pod swój zwyczajowy, czarny płaszcz z materiału, który był w stanie wchłonąć pewne ilości energii nim uległ uszkodzeniom włożył równie czarną kamizelkę wyściełaną Cortosis. Metal ten bezbłędnie blokował, a czasem nawet dezaktywował klingę miecza świetlnego przy kontakcie. Miało to jednak swoją cenę. Ciężar. Pełen pancerz mógł ważyć drugie tyle co jego użytkownik. Sunrider nie był zwolennikiem ciężkich, niewygodnych pancerzy. Musiał być szybki, zachować swoją "wyjątkową" mobilność przy jednoczesnym zapewnieniu sobie wystarczającej ochrony przed ciosami. Na takie spotkania zakładał jedynie ochraniacze na przedramiona, nogi i barki. Miejsca, w które Jedi najchętniej celowali, by okaleczyć przeciwnika i uczynić go niezdolnym do walki. Lekka kamizelka nie uchroni go przed przebiciem na wylot, ale da mu kilka cennych sekund, by zareagować na ten potencjalnie śmiertelny cios. Pozornie niepozorne czarne rękawice zapewniały ochronę, komfort i pewny chwyt, co przydawało się w czasie wspinaczki lub walki wręcz. W razie tego drugiego agent mógł razić przeciwników silnymi wyładowaniami elektrycznymi przy kontakcie fizycznym. Wysokie, czarne buty były od spodu podkute durastalą, co poza charakterystycznym stukotem rozbrzmiewającym przy każdym kroku, poszerzało i tak już bogaty arsenał agenta. Solidny, dobrze wymierzony kopniak takim butem przecinał skórę, mięśnie i kruszył kości w drobny mak przeciwnikom Demokracji. Na lewym przedramieniu znajdował się kolejny niezbędnik - niewielki komputer pełniący szereg różnych, niezbędnych funkcji. Od komunikacji z innymi funkcjonariuszami i wyświetlania holograficznych obrazów po zdalne sterowanie gadżetami będącymi na wyposażeniu agenta czy nawet włamywanie się do sieci komputerowych. Przypisany na stałe do swojego nosiciela tak zwany "Omni-pad" udowodnił swoją użyteczność więcej razy niż Corran był w stanie spamiętać.
Oręż stanowiły dwa bliźniacze blastery szybkostrzelne, które osobiście zmodyfikował. Nie miały dobrego zasięgu, ale były w stanie wyrzucać z siebie dosłownie ulewy blasterowych błyskawic. W starciu z Jedi nie służyły do zabijania, czy nawet ranienia lecz do kontrolowania ruchów przeciwnika. Do zabijania służył Dissuader KD-33. Pistolet strzelający bezłuskowymi pociskami wypełnionymi kwasem, który był w stanie przeżreć większość znanych pancerzy a także - co najważniejsze - ciało i kości niemal każdej istoty. Taka broń była rzadka i gwarantowała przewagą jaką dawał element zaskoczenia, nawet nad Jedi.
Główną bronią w arsenale Sunridera była jednak broń biała. Wibroostrze, powleczone oczywiście Cortosis, które dodatkowo było w stanie generować w sobie potężne dawki energii elektrycznej i wyzwalać je przy każdym uderzeniu - podobnie jak wspomniane wcześniej rękawice. Elegancko wykonane, Czarne Ostrze złożyło się z cichym sykiem, po czym powędrowało do mocowania u pasa swojego użytkownika. Już prawie był gotowy do wymarszu, a minęło może 5 minut standardowych od zakończenia rozmowy z Kapitanem Enadizem. Założył jeszcze tylko pas wyposażony w liczne kieszenie skrywające inne pomocne gadżety i medykamenty. Linka z hakiem i generator pola Stealth były jednak jego głównymi zastosowaniami tego elementu odzieży.
Specjalne, czarne okulary sprzężone z Omni-padem wieńczyły osprzęt agenta. Za ich pomocą można było skuteczniej tropić nieuchwytne cele i badać nieznane otoczenie poprzez wykorzystywanie szerokiej gamy filtrów obrazu. Corran czasem podpatrywał w ten sposób sąsiadów mieszkających za ścianami, gdy dostawał paranoi na punkcie bycia śledzonym lub zwyczajnie doskwierała mu nuda .
Czuł się przygotowany na prawie wszystko...
Ale tuż przed wyjściem z mieszkania poczuł się trochę słabo. Ręce mu drżały, a na czole pojawił się zimny pot. Organizm domagał się kolejnej porcji stimów. Sunrider zawahał się, gdyż czekała go walka z Jedi. Musiał zachować jasność umysłu, co pozwoli na lepsze wykorzystanie swoich nadludzkich zdolności. Serce biło coraz mocniej, uderzając o klatkę piersiową niczym młot. Przyklękł, łapiąc się za pierś. Wyglądało na to, że nie miał wyboru. Z ciężkim westchnieniem i coraz szybszym oddechem sięgnął do pasa i wyjął z sakiewki niewielką ampułkostrzykawkę. Usiadł na podłodze opierając się plecami o drzwi wyjściowe. Drżącą, lewą dłonią zdjął ochraniacz na prawej ręce i podwinął rękaw płaszcza. Na bladej skórze widać było liczne blizny po iniekcjach, niektóre wciąż świeże. Z wprawą wbił delikatnie igłę w udręczoną rękę i odczekał, aż specyfik rozejdzie się w krwioobiegu. Już po kilku sekundach poczuł się zdecydowanie lepiej, gdyż wszystko wróciło do tzw. "normy".
Bohatyr poprawił prawy rękaw, ponownie założył ochraniacz na przedramię i powstał na nogi. Ostatnie sekundy przed wyjściem poświęcił na upewnienie się, że zabrał wszystko czego potrzebował. Gdy już był w stu procentach pewien, wziął głęboki wdech i opuścił swoje mieszkanie....
=====
CODEX
=====
- CSB
- Stimy
- Cortosis
- Dissuader
- Wibroostrze
- Midichloriany |
|
|